Login Hasło
Tylko najświeższe wiadomości
Wiadomości » Gorzów Wielkopolski »

Bałdych dla "Gazety": Będę grał jazz w NY i Gorzowie

Bałdych dla "Gazety": Będę grał jazz w NY i Gorzowie

Adam Bałdych właśnie wrócił z Nowego Jorku. Opowiada nam o tym, co to znaczy grać amerykański jazz i o tym, jak jego skrzypce podbiły kluby muzyczne na Harlemie i Dolnym Manhattanie.
Dariusz Barański: Właśnie wróciłeś z USA. Dochodziły do nas wieści, że świetnie sobie radzisz. W tym samym czasie, kiedy w Teatrze Osterwy śpiewał u nas Kurt Elling, ty miałeś koncert w znanym klubie chicagowskim Green Mill.

Adam Bałdych: Tak, jest bardzo znany, gdzie zresztą Kurt Elling często również występuje. Jest dobrym znajomym Grażyny Auguścik. Tak się złożyło, że z Grażyną poznaliśmy się jeszcze w Polsce, zagraliśmy wspólnie parę koncertów. Po przylocie do Nowego Jorku odezwałem się do niej i zaprosiła mnie do udziału w jej projekcie, z którym wystąpiliśmy wspólnie z chicagowskimi muzykami właśnie w Green Mill. Wspaniały klub, przyszło dużo ludzi. Muzyka Grażyny też wspaniała, a jej głos świetnie połączył się z dźwiękiem skrzypiec. Znaleźliśmy ciekawą koncepcję na wspólną muzykę. Dzięki temu miałem okazję wystąpić z nią jeszcze w Minneapolis i na paru koncertach w Chicago. A zwieńczeniem tej współpracy jest zaproszenie do udziału tym razem w moim projekcie z Royal String Quartet. Grażyna Auguścik wystąpi z nami gościnnie w Filharmonii Gorzowskiej w najbliższy piątek.

Wróćmy na chwilę do Nowego Jorku. Można "podbić" Amerykę w pół roku? Twoje oczekiwania i plany się spełniły?

Ja to miejsce znałem wcześniej z opowiadań, z książek, z nagrań jazzowych. Nie miałem wielkich planów: polecieć tam, zobaczyć i otworzyć się jakoś na to miasto, poznać jak najwięcej świetnych muzyków. Może pozostawić tam po sobie jakiś ślad, nawiązać kontakty. I okazało się, że te sześć miesięcy to wystarczający czas, aby coś zrobić. Pierwszy miesiąc to było jeżdżenie po klubach jazzowych, występowanie na jam sessions w tych małych klubikach na Harlemie, na Dolnym Manhattanie, a już po kilku występach okazało się, że moje skrzypce są czymś na tyle niecodziennym, nawet w NY jak się okazuje, zrobiły spore wrażenie i zacząłem dostawać propozycje współpracy od bardzo ciekawych muzyków, np. pianisty Taylora Eigsti, który jest uznawany za jednego z najlepszych pianistów w Nowym Jorku, i współpracuje z gwiazdami muzyki jazzowej, czy świetnego perkusisty Dana Hawkinsa. Będę z nim zresztą koncertował w Polsce przy okazji promocji mojej płyty "Magical Theatre". Tak więc po dwóch miesiącach czułem się tam już trochę jak w domu. Nie oglądam tego miasta jak turysta, jestem tam po prostu, chłonę Nowy Jork i otwieram się na niego. Stworzyłem tam dwa projekty: Synthdrome, w którym wzięli udział Igmar Thomas (trąbka), Joel Holmes (fortepian), John Benitez (bass) i Dana Hawkins, a także kwartet z Taylorem Eigsti. W Nowym Jorku spotkałem też bardzo zdolnego gitarzystę z Polski, Rafała Sarneckiego, z którym występowałem w Fundacji Kościuszkowskiej.

Gdy w sierpniu przed wyjazdem do Polski miałem już 10-12 koncertów, to czułem, że to wszystko nabrało fajnego tempa, że znam już to miasto. I stwierdziłem, że jest to miejsce, gdzie chciałbym być. Na pewno będę krążył między Gorzowem a NY. Są rzeczy, które chcę robić w Polsce, są rzeczy, które mnie związały z Gorzowem. Tu są ludzie, którzy wierzą w mój talent i chcą, żebym tworzył tutaj, ale też otwierał się na świat. Chcę być związany z Gorzowem, ściągać tu ciekawych muzyków, spróbować realizować tu pomysły, które podpatruję w Nowym Jorku. Ale też chcę cały czas poszukiwać swojej drogi i rozwijać się. A Nowy Jork to jest miasto, gdzie można się rozwijać najszybciej.

Wspomniałeś, że twoje skrzypce budziły tam zainteresowanie. Jak w Ameryce jest z percepcją tego, co grasz. Musiałeś jakoś dostosować się do amerykańskiej publiczności?

Pierwsze, co zrozumiałem na miejscu, to fakt, że kluby dzielą się na dwie kategorie. Jedne są na tyle znane i tak dobrze zlokalizowane turystycznie, że codziennie jest tam publiczność i kto by się nie pojawił na scenie, chłonie tę muzykę. Drugi rodzaj klubów to miejsca, do których trzeba ściągnąć własną publiczność. Stale więc trzeba o nią zabiegać. Ale jeśli już raz muzycznie cię polubią, to przychodzą cały czas. I to jest fajne, że z tą swoją publicznością można jeździć po różnych klubach. Nowy Jork to miasto, w którym jest dużo Europejczyków, poza tym to w ogóle mieszanka ludzi z całego świata i nie wiadomo nigdy, czego po nich można się spodziewać. Mają jednak nieprawdopodobną energię i odbierają bardzo ciepło muzykę. Nawet jeśli muzyków nie traktuje się tak jak w Polsce. U nas, w ogóle w Europie, muzycy mają raj, traktuje się ich jak gwiazdy. A w Nowym Jorku przychodzą, grają i nie ma w tym nic niezwykłego. Największe gwiazdy wychodzą na scenę i są traktowani podobnie jak ci, co dopiero zaczynają swoją drogę. I to jest fajne, bo nie ma przepaści. Jeśli masz pomysł, masz talent i zacięcie, możesz z każdym coś zrobić. A publiczność jest cudowna. Dostałem tam bardzo duży energetyczny ładunek, który mnie mobilizował do działania. Nawet samo przejście przez miasto w tym tłoku, który pcha cię do przodu i nie możesz się zatrzymać, jest symboliczne. Tak samo jest z muzyką i publicznością, ona cię wypycha cały czas i starasz się dać z siebie jak najwięcej.

Nie jechałeś zupełnie w ciemno. Miałeś kontakty z amerykańskimi muzykami, choćby z trębaczem Joshem Lawrencem, z którym grałeś w Polsce.

No tak, z Joshem zresztą nagrałem najnowszą płytę "Magical Theatre". Mam też w USA siostry. To oczywiście dawało poczucie bezpieczeństwa. Kontakty z muzykami rzeczywiście pomagają. Nawet granie z nimi w Europie już jakoś nastawia na pewną falę, rozumie się, jak oni funkcjonują, co jest ważne. Choć oczywiście już na miejscu dostałem dużą lekcję jeśli chodzi o otworzenie się na Amerykanów, na ich wielokulturowość, sposób gry. A gra się zupełnie inaczej. Amerykanie często mówią, że jazz jest w Ameryce, a w Polsce czy Europie gra się muzykę improwizowaną. Coś w tym jest. Ten swing, ten rytm, jaki tam się czuje, jest zupełnie inny. Oni w tym wyrastają, mają to we krwi i wspaniale móc z nimi tę muzykę grać. Po sobie słyszałem, że zaczynam grać inaczej, że oni przeciągają mnie na swoją stronę.

Przeciągnęli? Ten wyjazd był dla ciebie jakąś cezurą?

Na pewno robię teraz trochę inne rzeczy. Płyta "Magical Theatre" została nagrana dokładnie rok temu. W momencie kiedy we mnie się krystalizowała myśl, aby polecieć do NY. Widać to po tym, że Josh wziął udział w tych nagraniach, że klimat tej muzyki jest przejściowy. Są kompozycje bliskie temu, co dotąd robiłem, bardziej elektryczne. Ale są też utwory inspirowane muzyką teatralną i akustyczną. Czyli bliskie temu, co robię teraz z Royal String Quartet. To jest więc płyta przejściowa, zamykająca pewien etap i otwierająca nowy.

Wróciłeś pod koniec sierpnia, a w miesiąc później startujesz z zupełnie nowym przedsięwzięciem, z bardzo znanym kwartetem.

Prawdę mówiąc, pracowałem nad tym projektem już w USA. Przez trzy miesiące aranżowałem muzykę, część kompozycji aranżował również trębacz Jacques Seguin, kanadyjski muzyk, z którym grałem w Polsce. Notabene on też zaprosił mnie do nagrania swojej płyty, i w Montrealu graliśmy z jego kanadyjskim składem. Natomiast muzykę do mojego projektu wysłałem do Royal String Quartet i oni nad tym pracowali. A teraz spotkaliśmy się w Warszawie i zgrywaliśmy całość. Będziemy mieli jeszcze próby tuż przed samym festiwalem.

Wasz koncert uświetni Festiwal Filmów o Muzyce, który rozpoczyna się w tym tygodniu. Klasyczny kwartet, jazzowi: Bałdych i Auguścik, do tego festiwal filmowy i filharmonia. Niezła mieszanka.

W paru kompozycjach wystąpi również na gitarze mój brat Grzegorz. Szczerze mówiąc, nie wiem jak to wyjdzie, to premiera, muzykę mam jeszcze tylko w głowie. Faktycznie, spora mieszanka, ale ta muzyka jest inspirowana moją pracą teatralną, na tyle jest ilustracyjna, że pasuje nawet do formuły tego festiwalu. Kwartet jest klasyczny, a ja jestem muzykiem jazzowym. Tu skrzypce i tu skrzypce, a jednak jakby dwa światy. Ja będę się starał nadać im trochę jazzowego tonu, a z drugiej strony uzyskać klasyczne brzmienie ze swoimi skrzypcami. Coś zupełnie innego niż dotychczas. RSQ po sukcesie z Kayah jest doświadczony w takich ciekawych zestawieniach. Mają otwarte głowy do współpracy z ludźmi z zupełnie innych rejonów muzyki.

Koncert Adam Bałdych & Royal String Quartet, gościnnie Grażyna Auguścik w piątek, godz. 19 w Filharmonii Gorzowskiej


Źródło: Gazeta Wyborcza Gorzów
http://gorzow.gazeta.pl/gorzow/1,35211,10362917,Baldych_dla__Gazety___Bede_gral_jazz_w_NY_i_Gorzowie.html
Dodano: 27-09-2011 13:00
Odsłon: 255

Skomentuj: