Wiadomości » Katowice »
Protest w urzędzie przed internetową kamerą
Protest w urzędzie przed internetową kamerą
Kilku urzędników z Czeladzi zdecydowało się na protest przeciwko nierównościom płacowym i zatrudnianiu po znajomości kolegów wiceburmistrza. Przed internetową kamerą w holu powiesili kartki z napisem "My też chcemy zarabiać 3300 złotych".Obraz z kamery online szybko zgasł i do dziś nie wiadomo, czy to serwer padł pod naporem liczby wejść, czy też ktoś polecił informatykom, by przyblokowali transmisję. Wiadomo na pewno, że ślady protestu władza usuwała w popłochu. - Wiceburmistrz zadzwoniła do straży miejskiej i wydała dyżurnemu służbowe polecenie, by pobiegł do holu i zerwał kartki sprzed obiektywu - mówi radny Kamil Kowalik, który nie dziwi się temu, że urzędnicy są zdesperowani.
- Akcję podjęliśmy, bo to niesprawiedliwe, by pracownicy z kilku, a czasem z kilkunastoletnim doświadczeniem zarabiali dwa razy mniej niż nowi, młodzi, przyjęci po wyborach i po znajomości - urzędnik wydziału spraw obywatelskich (jego zarobek to 1500 zł na rękę) tłumaczy, że wcześniej na piśmie wnioskowali o podwyżkę, ale burmistrz nawet nie odpowiedziała. Wymyślił więc ten protest z trzema kolegami. Liczy się z konsekwencjami, ale na razie chce pozostać anonimowy.
W urzędnikach coś pękło, gdy stali się świadkami błyskawicznych karier dwóch dwudziestokilkulatków. Przyjęto ich do pracy bez konkursu, bo przepisy nie wymagają go dla stanowiska "pomoc administracyjna". Zaraz potem obaj awansowali - w wewnętrznym trybie, również bez konkursu - na podinspektorów z najwyższym w widełkach uposażeniem 3300 zł brutto.
Zdaniem burmistrz Teresy Kosmali zasłużyli na to, bo odznaczają się "wykształceniem uniwersyteckim" i skończyli szkołę zarządzania. - Tyle w urzędzie miejskim nie zarabiają pracownicy nawet po studiach doktoranckich! - obrusza się radny Kowalik i dodaje, że sam jest przykładem, jak w urzędzie wygląda normalne awansowanie: jako nowy pracownik niedawno dostawał na starcie niecały tysiąc złotych i mimo świetnych ocen przełożonych półtora roku musiał czekać, aż mianowano go młodszym referentem, a żeby być podinspektorem trzeba mieć co najmniej trzy lata doświadczenia.
A czym wykazali się dwaj nowi pracownicy, że władze Czeladzi traktują ich wyjątkowo? Tajemnica prysła, gdy ktoś wypatrzył na Facebooku radosne zdjęcia z wakacji na Ukrainie: młody wiceburmistrz Jakub Szurdyga i świeżo upieczony podwładny spędzają je wspólnie, dobrzy koledzy pozują z założonymi ramionami przy jednym stoliku w knajpce nad kuflami piwa. Choć fotografie usunięto z internetu równie pośpiesznie, jak kartki z protestem, po mieście rozeszła się wieść, że wiceburmistrz po znajomości znalazł kolegom etaty w urzędzie. Znają się z kampanii wyborczej, którą prowadzili dla obecnej burmistrz Teresy Kosmali.
Gdy zadzwoniliśmy do Szurdygi, pytając wprost o zażyłość z nowymi pracownikami, powiedział, że nie wie, o kogo chodzi, i rozłączył się. Burmistrz Kosmala tradycyjnie była dla "Gazety" nieuchwytna, podobnie jak jej zastępczyni i sekretarz miasta. Wysłaliśmy jej pytanie, czy prywatne znajomości z kierownictwem UM mogły wpływać na zatrudnienie kogoś w magistracie oraz kto i dlaczego ocenzurował obraz z kamery w holu. Odpowiedzi brak.
Grzegorz Wójkowski, prezes stowarzyszenia Bona Fides, ocenia, że specjalna ścieżka, jaką zastosowano przy zatrudnianiu nowych podinspektorów, budzi wątpliwości: - Tysiące młodych i wykształconych ludzi wypatrują konkursów na stanowiska urzędnicze i oczekują równych szans. Omijając tryb konkursowy, władze Czeladzi formalnie nie złamały przepisów, ale bardzo możliwe, że sprytnie je wykorzystały w złym celu. Biorąc pod uwagę wszystkie przesłanki, moralnie ta sprawa jest po prostu śmierdząca - uważa Wójkowski.
Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice
http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35019,10404602,Protest_w_urzedzie_przed_internetowa_kamera.htmlDodano: 04-10-2011 13:00Odsłon: 388
Dodano: 04-10-2011 13:00
Odsłon: 388