Wiadomości » Rzeszów »
Z reklamy świetlnej na ulicy przemówił do pracodawcy
Z reklamy świetlnej na ulicy przemówił do pracodawcy
Reklama, jakich na ulicach wiele: uśmiechnięty, elegancki młody człowiek, imię i nazwisko, tylko napis jakiś inny: "Nie kandyduję. Szukam uczciwej pracy". Tak Tomasz Olejniczak chce znaleźć nowe zajęcie. Choć sposób zgrany, to w Rzeszowie robi wrażenie na pracodawcach. - Kandydaci nie są tu kreatywni w poszukiwaniu pracy - twierdząTomasz Olejniczak przeprowadził się do Rzeszowa zaledwie rok temu, pochodzi ze Śląska. Nie jest bezrobotny, po prostu zależy mu na lepszej pracy. Jakiej?
- Rozwijającej i lepiej płatnej - mówi wprost. Reklamy diodowe z jego wizerunkiem i hasłem wymyślonej przez niego kampanii pojawiły się w trzech miejscach w Rzeszowie: na ulicy Piłsudskiego, Rejtana i Powstańców Warszawy. Pomysł wpadł mu do głowy miesiąc temu.
- Reklama świetlna nie jest niczym oryginalnym. Postanowiłem po prostu wykorzystać sposób sprawdzony w innych miastach Polski - wyjaśnia. Celowo wybrał czas wyborów, gdy ludzie częściej spoglądają na podobnie wyglądające billboardy.
W krótkim spocie, który zamieścił także w serwisie YouTube, Olejniczak zdejmuje krawat i rozpina guzik koszuli. Co chce wyrazić tym gestem? Że klient bez krawata jest... bardziej awanturujący się?
- Moim celem było pokazanie, że mam dystans do siebie, jestem wyluzowanym, normalnym facetem, z którym można tworzyć w pracy fajne relacje - mówi kandydat. Próbował tradycyjnych form szukania pracy, ale jest przekonany, że w dzisiejszych czasach one już nie wystarczają.
- Urodziłem się w latach 80., w czasie wyżu demograficznego. Gdy zdawałem na studia było 17 kandydatów na jedno miejsce. Podobnie jest teraz, panuje duża konkurencja - żeby zainteresować pracodawcę, nie wystarczy napisać CV, a w nim, że jestem kreatywny, lepiej zrobić coś kreatywnego - przekonuje. Zainwestował w reklamę kosztem wymarzonych wakacji. Jakich?
- Chciałem zrobić Tour de Podkarpacie. Po przeprowadzce tutaj tak bardzo pochłonęła mnie praca, że nie miałem czasu zwiedzić regionu. Zamiast wycieczki wybrałem jednak sfinansowanie sobie akcji reklamowej. Mam nadzieję, że akcja przyniesie skutek - mówi.
Reklama będzie pojawiać się do niedzieli. Olejniczak założył też profil na Facebooku: "Nie kandyduję. Szukam uczciwej pracy". Na razie lubi go 19 osób.
Co o takiej formie autopromocji myślą specjaliści ds. pracowniczych?
Grażyna Tomaszek, dyrektorka personalna firmy Bać-Pol
Zdecydowanie zwróciłabym uwagę na reklamowaną w tak niekonwencjonalny sposób ofertę kandydata. Nie spotkałam się dotąd z żadnymi niekonwencjonalnymi metodami zwrócenia uwagi pracodawcy. Do nas docierają wyłącznie tradycyjne CV. Tymczasem pan Olejniczak sprytnie wykorzystał czas, kiedy wszyscy zwracamy uwagę na billboardy z kandydatami. Znam jego CV, bo złożył je także do naszej firmy, niestety, musiałam je odrzucić, bo jego kwalifikacje nie odpowiadały naszej ofercie. Ale biorąc pod uwagę jego doświadczenie i cel zawodowy, uważam, że mógłby z powodzeniem zająć się polityką lub działalnością społeczną.
Janina Misztal, kierowniczka działu służb pracowniczych w Elektromontażu SA
Widząc billboard, reklamujący kandydata do pracy, miałabym mieszane uczucia: czy ma on rzeczywiście taki nietypowy pomysł na szukanie pracy, czy może jest nieudacznikiem i inaczej nie potrafi jej znaleźć? Tak czy siak - taka forma zaintrygowałaby mnie, chciałabym poznać tego pana. Reklama na ulicy jest więc moim zdaniem skuteczna, bo pokazuje kreatywność - cechę, której brakuje kandydatom szukającym pracy. Kreatywność jest bardzo poszukiwana, nie lubię osób, które robią tylko odtąd - dotąd i nie wychylają się. Choć billboardy osób poszukujących pracy już były, niemniej jednak ta forma zawsze intryguje, skłania do zastanowienia się: może warto dać temu człowiekowi szansę? Może podpisać umowę na czas określony, żeby miał czas wykazać się?
Barbara Cieślikowska, specjalista ds. kadrowych firmy Soft System
Tak, zainteresowałabym się kandydatem z billboardu. Człowiek, który tak się reklamuje, musi być odważny. Zaprosiłabym go na rozmowę kwalifikacyjną, jeśli tylko jego kwalifikacje odpowiadałyby naszym oczekiwaniom. Zwracam uwagę na oryginalną formę CV. Niestety, takie pojawiają się niezmiernie rzadko. Zdarza się, że dostajemy prezentacje autorskich programów na płytach CD, ale w ciągu ostatnich 10 lat przysłano takich może pięć... Prawdę mówiąc, wielu kandydatów nie dokłada żadnych starań do przygotowania aplikacji. Ściągają gotowce ze stron internetowych, każdą stronę zapisują w innym formacie, rozsyłają CV do różnych firm i nie zmieniają w nich nawet stanowiska, o które się starają. Ostatnio poszukiwaliśmy recepcjonistki. Przyszło ponad 100 ofert, ale bez problemu wybrałam 20. Od razu widać było, które są napisane samodzielnie, mają staranną formę.
Kreatywność nieokiełznana
Potencjalny pracodawca poświęca na jedno CV mniej więcej kilkadziesiąt sekund. Jak sprawić, aby spośród setek aplikacji osób z podobnymi do naszych kwalifikacjami wybrał właśnie naszą? Specjaliści ds. kadr opowiadają o niekonwencjonalnych formach CV: poematach, rysunkach, komiksach, filmach DVD, listach o dziwnych kształtach, np. liścia, serca, logo firmy, umieszczanych w butelce, w pięknym opakowaniu lub w formie puzzli. Kandydaci próbują zainteresować dziwacznym zdjęciem - z rodziną, z podróży, artystycznym lub w obroży, która ma podkreślić wierność i oddanie firmie. Niektórzy wystawiają swoje kwalifikacje na aukcjach internetowych, znane są też przypadki wykupywania billboardów naprzeciwko siedziby firmy, w której kandydat chce pracować.
A oto najbardziej znane i spektakularne sposoby przekonania do siebie pracodawców:
- Alec Brownstain, copywriter, szukał pracy w agencji reklamowej w Nowym Jorku. Zamiast wysyłać CV, wykupił linki sponsorowane, licząc na to, że szefowie firmy od czasu do czasu, jak czyni to wielu ludzi, wpisują w Google własne imię i nazwisko. Jak to działało? Gdy szefowie wybranej przez Brownstaina agencji wpisywali własne nazwisko, na pierwszym miejscu pojawiały się informacje o Alecu Brownstainie i o chęci zatrudnienia się u nich oraz link do jego strony. Czterech z pięciu "zaatakowanych" w ten sposób dyrektorów zaprosiło go na rozmowę, dwóch zaproponowało mu pracę.
Zobacz, jak wyglądał ten eksperyment:
- Laura Holzmann, Argentynka, postawiła na outdoor. Wynajęła lokalnego artystę, który naprzeciwko firmy Ogilvy w Cordobie namalował graffiti, na którym Laury usiłuje wejść przez drzwi do agencji. Obok hasło "Chcę wejść" oraz adres jej strony WWW. Firma zadzwoniła do niej następnego dnia rano. Choć Laura nie dostała tej pracy, to jednak udało jej się zaintrygować pracodawców.
- Łukasz Jakóbiak w ubiegłym roku powiesił olbrzymie CV i list motywacyjny w formie banerów o wymiarach 3 na 6 m w Warszawie przed wejściem do siedziby EMI Music Poland, w której chciał pracować. W liście motywacyjnym napisał m.in., że jego mocną stroną jest PR i możliwość tworzenia innowacyjnych rozwiązań. EMI Music Poland nie odezwała się do kandydata, zadzwoniły za to inne firmy.
- Szczepan Bentyn, 23-letni absolwent teologii, nie mógł pochwalić się imponującym CV, postawił więc na szalony pomysł na własną reklamę i zorganizował największą w polskim internecie akcję promocyjną... samego siebie. Liczył, że w ten sposób zrobi wrażenie na szefach agencji reklamowej. Założył na Facebooku profil o nazwie "Chcę, by Szczepan pracował dla Brainshake", na którym ponad 1500 osób kliknęło "lubię to". Niestety, mimo tak dużej liczby rekomendacji dołączonych do CV konkursu nie wygrał.
Źródło: Gazeta Wyborcza Rzeszów
http://rzeszow.gazeta.pl/rzeszow/1,34962,10431168,Z_reklamy_swietlnej_na_ulicy_przemowil_do_pracodawcy.htmlDodano: 09-10-2011 12:00Odsłon: 275
Dodano: 09-10-2011 12:00
Odsłon: 275