Login Hasło
Tylko najświeższe wiadomości
Wiadomości » Wrocław »

Leszek Pacholski: Byłem admirałem stojącej flotylli

Leszek Pacholski: Byłem admirałem stojącej flotylli

Ja też ponoszę odpowiedzialność za obecny stan Uniwersytetu Wrocławskiego. Nie będę się tu jednak samobiczował. Wystarczą mi razy odebrane od doktora Dybczyńskiego
Nie chciałem zabierać głosu w dyskusji o Uniwersytecie Wrocławskim. Przegrałem wybory. Każda moja krytyczna wypowiedź mogłaby być uznana za głos frustrata, który nie pogodził się z klęską. Ale zostałem wywołany do odpowiedzi i nie mogę się od niej uchylać. Jednak starał się będę pisać o uniwersalnych mechanizmach niszczących szkoły wyższe w całej Polsce.

Od kilku dni na łamach wrocławskiej "Gazety Wyborczej", na forum internetowym i w portalu Uniwersytetu Wrocławskiego toczy się dyskusja o kondycji naszej uczelni zapoczątkowana bardzo krytycznym artykułem dr. Dybczyńskiego z Wydziału Nauk Społecznych. W sondażu "Gazety" ponad 50 proc. uważa, że "to, co napisał dr Dybczyński, to święta prawda. Ale nikomu nie zależy, żeby sytuację zmienić", a około 40 proc. ma "nadzieję, że za nim pójdą inni i coś wreszcie się ruszy. To ostatni moment". Jedynie około 10 proc. jest zdania, że dr Dybczyński pisze bzdury lub przesadza. O złej kondycji Uniwersytetu dyskutuje prawie 2300 osób. A stare powiedzenie mówi: "Jeśli trzy osoby powiedziały ci, że jesteś pijany, połóż się spać, nawet jeśli nic nie piłeś".

Nie można chować głowy w piasek. Za część naszych kłopotów odpowiadają ludzie. Niektórzy tworzyli złe prawo i nie mieli żadnych związków z Uniwersytetem. Inni dawno odeszli z uczelni. Niektórzy wciąż są wśród nas. Ale nie powinniśmy koncentrować się na poszukiwaniu winnych, bo takim działaniem osiągniemy tylko tyle, że albo ludzie zaczną się nawzajem atakować, albo schowają się za frazesami i odmówią rzeczowej dyskusji. Nie oznacza to, że uda się opisać sytuację Uczelni tak, aby nikt nie poczuł się dotknięty. Wiele osób w dobrej wierze podejmowało decyzje, które po latach okazywały się złe. Ale trzeba pamiętać, że ludzie na kierownicze stanowiska uczelni nie byli wyłaniani w konkursach, w których sprawdza się kompetencje, lecz w demokratycznych wyborach, a te kierują się inną logiką.

Trzeba zmienić system

Największym winowajcą jest polski system szkolnictwa wyższego. Od kilku lat na różnych forach publicznych i eksperckich staram się przekazywać kolegom uczonym i politykom moje poglądy na temat niezbędnych zmian. Niestety, nie mieli ochoty mnie słuchać. Jak dotąd jedyną moją wypowiedzią, która wywołała jakiś oddźwięk, było zdjęcie rektorskiej togi na obrazie sporządzonym dla galerii rektorów Uniwersytetu Wrocławskiego.

Uważam, że niezbędnych jest kilka zmian w zasadach rządzących polskimi uczelniami. Pisałem o tym w wielu miejscach. Dostępny jest też raport opracowany przez Ernst & Young i Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową. Tu wymienię kilka najważniejszych dla zreformowania szkół wyższych postulatów:

* zbudowanie ładu korporacyjnego

* odebranie profesorom absolutnej władzy

* zmiana systemu finansowania i odejście od algorytmu opartego na liczbie nauczycieli.

Uczelnie nie mogą funkcjonować jak stowarzyszenia, hojnie dotowane przez państwo i nierozliczane z wydawanych pieniędzy. Trzeba stworzyć warunki i motywacje do dywersyfikacji szkół poprzez ewolucję jednych uczelni w stronę uniwersytetów badawczych i przekształcanie innych w zajmujące się niemal wyłącznie dydaktyką. Ponadto trzeba wymusić mobilność kadry naukowej. Zasiedziali, zamknięci w swoich miastach i środowiskach nauczyciele akademiccy i naukowcy w dzisiejszym, tak szybko zmieniającym się, świecie degenerują się w rytmie jego tempa, czyli błyskawiczne.

Dziś sytuacja jest taka, że nie znamy celu naszej uczelni, a bez tej podstawowej wiedzy nie da się wyznaczyć kierunku jej rozwoju. Błądzimy więc i będziemy błądzić, dopóty nie powiemy sobie, co chcemy osiągnąć. Czy stworzyć uniwersytet badawczy, czy szkołę oferującą usługi edukacyjne? A jeśli wybieramy drugi wariant, to dla kogo? Czy dla kogoś, kto już wie, że przejmie po rodzicach firmę handlującą nieruchomościami i uniwersytet potrzebny jest mu tylko dla obycia "w wielkim świecie"? Czy dla kogoś, kto potrzebuje jakiegokolwiek dyplomu magistra, żeby mieć papier. Możemy też kształcić ludzi, którzy będą żyli ze zdobytej na uczelni wiedzy. Dla każdej z tych grup potrzebna jest albo inna uczelnia, albo inna, wydzielona część uczelni. Informatycy powinni się zastanowić, czy chcą kształcić niewielu specjalistów poszukiwanych przez instytuty badawczo-rozwojowe, czy wielu przyszłych pracowników centrów usługowych. Trudno jest robić jedno i drugie, bo ci od prostych usług informatycznych nie zrozumieją wykładów przeznaczonych dla przyszłych architektów systemów.

W USA są uniwersytety badawcze, w których liczba doktorantów jest większa od liczby studentów. Są uczelnie, w których studiuje się po to, by poznać przyszłe elity finansowe. A także szkoły gwarantujące dobrą zabawę. I my takiej dywersyfikacji potrzebujemy.

Zasadnicze pytanie: czy Uniwersytet Wrocławski powinien stawiać na jakość, czy na ilość? Nie odpowiedzieliśmy sobie na nie.

Nikt nas nie ocenia

Prowadzone przy różnych okazjach dyskusje na temat Uniwersytetu mają jedną wadę: opierają się na naszych wyobrażeniach, obserwacjach, ekstrapolacjach, a czasem uprzedzeniach. Nie wiem nic o żadnych próbach systematycznej oceny pracy uczelni, wydziałów, instytutów. Rektor corocznie przedstawia sprawozdanie z działalności uczelni sporządzone zgodnie z zaleceniem ministra, czyli tak, że z niego nic nie wynika. Podobnie robią dziekani. Owszem, możemy dowiedzieć się, ile konferencji o zasięgu ogólnopolskim zorganizowano w ubiegłym roku. Czy jeśli jest ich więcej, to znaczy, że Uczelnia lepiej funkcjonuje? A może oznacza to, że niepotrzebnie wydaliśmy pieniądze? Raz na kilka lat liczy się liczbę publikacji punktowanych przez ministerstwo, gdyż od tego zależy kategoria przyznawana wydziałowi, ale nikt dziekana z tego nie rozlicza. Nie wiemy, czy badania prowadzone na wydziale są ważne, czy bez znaczenia. Czy doktoraty są dobre, czy słabe. Czy jesteśmy lepsi niż pięć lat temu, czy gorsi.

Nikt nas - uniwersytetu, wydziału, katedry - nie ocenia. Owszem, są rankingi, ale ich jakość jest dosyć niska. Liczy się awanse naukowe, publikacje - rzeczy, które dają tylko bardzo przybliżony obraz rzeczywistości. Dużo doktoratów może oznaczać wysoką aktywność naukową, a może być wynikiem stosowania niskich kryteriów. Ważną rolę w rankingach odgrywają subiektywne opinie kadry akademickiej, które mają małą wartość, gdyż są kształtowane przez przypadkowe kontakty oceniających z uczelnią lub są oparte na funkcjonujących od lat i nieweryfikowanych stereotypach. Nie ocenia się naszej zespołowej pracy, bo ocena ma sens wtedy, gdy ktoś stawia nam jakieś cele i może nas z realizacji tych celów rozliczyć.

Studenci nas nie obchodzą

Jednym z głównych celów uniwersytetu jest kształcenie studentów. Studenci są dla nas ważni, gdyż przynoszą pieniądze na nasze wynagrodzenia. Powinniśmy pracować tak, aby chcieli u nas studiować. Trzeba ich dobrze traktować, urzędniczki w dziekanatach powinny być miłe, zajęcia powinny się odbywać, wykłady nie powinny być prowadzone z pożółkłych notatek. Nikt jednak tego nie egzekwuje. Czy ktoś stracił pracę za złe traktowanie studentów albo za lekceważenie zajęć? A to są tylko absolutnie minimalne wymagania. W USA standardem jest śledzenie karier absolwentów przez uniwersytety. Programy kształcenia konstruuje się tak, żeby absolwenci odnosili w życiu sukces. Czy my wiemy, ilu absolwentów kierunku A lub B nie może przez kilka lat znaleźć pracy? Czy wiemy dlaczego? Czy wiemy, jakie są przeciętne wynagrodzenia naszych absolwentów kilka lat po studiach? Czy wiemy, w jakich firmach pracują? Czy wiemy, co powinniśmy zrobić, by opłacało się u nas studiować?

Nikt takich pytań nie zadaje, bo ani system, ani rynek nas do tego nie zmuszają.

Pomieszanie ról


Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław
http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35751,9058004,Leszek_Pacholski__Bylem_admiralem_stojacej_flotylli.html
Dodano: 05-02-2011 00:00
Odsłon: 137

Skomentuj: