Wiadomości » Wrocław »
Pani z Mazowsza na rycerskim zamku Dolnego Śląska
Pani z Mazowsza na rycerskim zamku Dolnego Śląska
- W tenisie nauczyłam się, że trzeba reagować szybko i energicznie. Zerwaliśmy rozmowy z właścicielami innego pałacu, który chcieliśmy kupić, i wzięliśmy ten - siedzibę rycerską chwilowo zamienioną w ośrodek dla kolonistów - opowiada Danuta Nojszewska, właścicielka zamku w TrzebieszowicachAneta Augustyn: Stół do tenisa w barokowej sali. Grywa pani jeszcze?
Danuta Nojszewska: Czasem z mężem, który wciąż stara się udowodnić, że jest lepszy.
Udaje mu się?
- Niekoniecznie. Grałam w tenisa stołowego w klubie Motor Lublin, w 1977 roku zdobyłyśmy z koleżankami drużynowe mistrzostwo Polski. Za pierwsze zarobione w sporcie pieniądze kupiłam w Desie wazon Rosenthala. Sporo jeździłam za granicę i tam też wyszukiwałam starocie. Inwestowałam w srebra, meble, obrazy. Sztuka i sport szły równolegle.
Aż trafiła pani do pałacu, w którym koloniści grali w ping-ponga.
- Mnóstwo dzieciaków uganiało się po dziedzińcu nakrytym imponującym świetlikiem. Weszłam do środka i wow! Wiedziałam, że to jest to, czego szukam.
Zagrał sentyment do tenisa?
- Nie, grania miałam już dość (śmiech ). Zauroczył mnie obronny zamek na skale, w zakolu rzeki, z okazałymi murami, miękkim światłem sączącym się przez przeszklony dach. Wyglądało, jakby na nas czekał. W dodatku okazało się, że jest do sprzedaży. W tenisie nauczyłam się, że trzeba reagować szybko i energicznie. Zerwaliśmy rozmowy z właścicielami innego pałacu, który chcieliśmy kupić, i wzięliśmy ten - dawną siedzibę rycerską na średniowiecznych fundamentach, chwilowo zamienioną w ośrodek klasy turystycznej na kolonie i wczasy, z pokojami bez łazienek.
Skąd potrzeba posiadania własnego zamku?
- Zaczęło się od zabytkowego dworu w Warszawie, który wyremontowaliśmy z mężem tak, że minister kultury i dziedzictwa narodowego przyznał nam nagrodę za renowację. Mieszkaliśmy w pięknym 200-letnim dworze, ale apetyt rósł. Mąż, wcześniej właściciel kilku spółek, akurat zakończył współpracę z dużą amerykańską firmą. Ja przez pewien czas pracowałam w Kancelarii Sejmu, potem zajmowałam się dziećmi, które już dorosły. Oboje czuliśmy, że czas na nowy etap w życiu. Renowacja dworu tak nam się spodobała, że myśleliśmy o jakimś większym zabytku. Na hotel, może pensjonat... Zaczęliśmy szukać metodycznie, z przewodnikami w ręku: na Mazowszu, w Małopolsce, Warmii, Mazurach... W końcu trafiliśmy na Dolny Śląsk, największe w Polsce pałacowe zagłębie i moje miejsce sentymentalne - przed laty spędzałam tu sporo czasu na obozach sportowych. Gotowi byliśmy kupić zamek w Żelaźnie koło Kłodzka. Rozmowy trwały już w najlepsze, kiedy trafiliśmy do pobliskich Trzebieszowic. Przez zupełny przypadek, bo tego obiektu nie było w żadnym przewodniku. Podczas spaceru zobaczyliśmy w oddali zamkową wieżę, podjechaliśmy z ciekawości. No i tak zaczęła się wolta w naszym życiu.
Od wywiezienia ton gruzu.
Wyburzaliśmy ściany, bo pałac, w którym kiedyś król pruski Fryderyk Wilhelm III wyprawiał swoje urodziny, po wojnie zamieniono na ośrodek psychiatryczny dla żołnierzy, potem pegeer i bezmyślnie podzielono. Sala balowa składała się z ośmiu pokojów, które rozmontowaliśmy. Kompletnie zaskoczyły nas arkady, jakie wyłoniły się spod boazerii na dziedzińcu. Nikt nie miał najmniejszego pojęcia, że tam może coś być. Zachowały się barokowe tkaniny, drzwi intarsjowane brzozą i orzechem, piec z ceramicznymi ławami, finezyjny rzeźbiony portret kobiety jak z obrazów Alfonsa Muchy, bogato zdobiona klatka schodowa. W XVI-wiecznych stajniach, gdzie teraz jest część wypoczynkowa, pozostawiliśmy oryginalne kółka do wiązania koni. Proszę, te witrażowe drzwi znalazłam u antykwariusza w stolicy, który kupił je od wrocławskiego antykwariusza. Na pewno pochodziły z któregoś z tutejszych kłodzkich uzdrowisk. Budynek wielokrotnie przebudowywano i stale odsłaniał kolejne warstwy: średniowieczne piwnice, renesansowy strop w jednej z sal, secesyjne kryształowe lustra... Odnawianie zamku to niesamowita przygoda.
Zaglądają potomkowie dawnych właścicieli?
- Nie miałam okazji poznać żadnego z nich. Niedawno pewna Angielka, która tu gościła, opowiadała nam, że w XVIII wieku ktoś z jej przodków pracował tu w stajniach. To może być prawdopodobne, bo oprócz rodu von Reichenbachów zamek należał też do irlandzkiej rodziny Wallisów.
W trakcie zbierania materiałów do książki o zamku okazało się, że przed 100 laty rozpisywała się o nim światowa prasa, m.in. "New York Tribune", a nawet nowozelandzka "Bay of Plenty Times". Ówczesny właściciel zamku hrabia Pius Harbuval-Chamaré został ciężko ranny w wypadku pod Wiedniem, gdzie podróżował ze swoją przyjaciółką Wandą Blaustein, śpiewaczką wiedeńską. Hrabia zmarł po trzech dniach w wiedeńskim szpitalu, ale wcześniej zdąży zapisać Wandzie zamek, nazwisko i konto z kilkoma milionami marek.
Rodzina Harbuval-Chamaré uznała to za potworny mezalians i sprawa trafiła do sądu we Wrocławiu. Świeżo upieczona hrabina wygrała w pierwszej instancji, ale ostatecznie musiała oddać wszystko, co dał jej zakochany arystokrata. Myślałam, że już wszystko wiem o moim zamku, a tu proszę - niemal filmowy melodramat.
Luksusowy hotel na odludziu - nie obawiała się pani startu?
- Nie miałam czasu na emocje, bo tyle spraw było do załatwienia. Poza tym każdy dzień przynosił kolejne odkrycia, a to dodawało sił. Remont zabrał nam tylko dwa lata. Jak jest się sfokusowanym na cel, to musi wyjść. A wizja już była: czterogwiazdkowy hotel na 50 pokoi.
Jesteście wciąż z Warszawy czy już z Dolnego Śląska?
- Podczas remontu mąż stale tu mieszkał. Ja byłam w ciągłej trasie Warszawa - Trzebieszowice. Od tych wakacji prawie cały czas jestem tutaj. Obie starsze córki pracują już w pałacu, zajmują się marketingiem. Najmłodsza wciąż studiuje w Warszawie, więc jeszcze do niej zaglądam. Jednak coraz trudniej mi powracać do miejskiego świata. Kiedy z tej wiejskiej idylli wpadam w stołeczny zgiełk, czuję się, jakbym trafiła do nienormalnego świata. Coraz bardziej jesteśmy stąd. Czuję, że niebawem osiądziemy tu na stałe.
Biznes stał się sposobem na życie?
- Tego nie da się już rozdzielić, niemal cały czas spędzam w zamku. Hotele w zabytkowych obiektach to rozwojowy biznes, bo ludzie coraz częściej szukają oryginalnych miejsc do wypoczynku. Nie sieciówek, tylko obiektów z historią i duszą. I z gospodarzem, który przywita, opowie. Przyjeżdżają tu młodzi, którym luksusowe pobyty fundują rodzice, np. przy okazji zaręczyn, oraz emeryci, którym noclegi sprezentowały dzieci z okazji rocznicy ślubu. Trafiają znawcy historii i zabytków; bywają rodzice, którzy z dziećmi przemierzają Polskę, zwiedzając zamki i pałace: w jednym roku południowe trasy, w drugim - te na północy kraju. Kiedyś zawitali tu stolarze, nie chcieli wyjść z salonu kryształowego. Wdali się w namiętną dyskusję, jakimi gatunkami drewna jest intarsjowane wnętrze.
Wraca do nas co piąty gość, np. pewna rodzina z Zielonej Góry, od wnuków po dziadków, która spędza tu każde Boże Narodzenie.
Lubię sama oprowadzać gości, opowiadam im o zamku. To prawda, że jest bardziej kosztowny w utrzymaniu od zwykłych budynków, choćby przez wysokie pokoje, które trudniej ogrzać, przez rozległy park, którego dogląda kilku ogrodników. I stale jest się pod lupą konserwatora, który nie odpuści żadnego drobiazgu. Trzeba być pasjonatem, żeby zabierać się za zabytek.
* Danuta Nojszewska - właścicielka Zamku na skale w Trzebieszowicach w Kotlinie Kłodzkiej. W listopadzie spotkali się tu po raz pierwszy w Polsce przedstawiciele Historic Hotels of Europe, stowarzyszenia właścicieli hoteli w zamkach, pałacach, dworach, które skupia 700 historycznych hoteli na całym kontynencie.
W polskim oddziale HHP są 24 obiekty, które wcześniej często były ruinami po pegeerach i mieszkaniach komunalnych, a dziś to luksusowe hotele w niepowtarzalnych wnętrzach
Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław
http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35751,9051468,Pani_z_Mazowsza_na_rycerskim_zamku_Dolnego_Slaska.htmlDodano: 05-02-2011 13:04Odsłon: 297
Dodano: 05-02-2011 13:04
Odsłon: 297