Wiadomości » Warszawa »
Diamentowa Warszawa jubilera Rutsteina
Diamentowa Warszawa jubilera Rutsteina
Po podpisaniu traktatu ryskiego bolszewicy zobowiązali się m.in. przekazać Polsce duże sumy pieniędzy. Spłata odbywała się w szlachetnych kamieniach. Rzeczoznawcą został warszawski jubiler z ponad 30-letnim doświadczeniem. Cykl Warszawa nieodbudowana - Leszno 40, dziś al. "Solidarności"Jubilerem tym był M. Rutstein. W pierwszych latach XX w. prowadził zakład przy Dzikiej 2. Dwadzieścia lat później uchodził za najbardziej doświadczonego znawcę kamieni w Warszawie. Był też w 1923 r. współzałożycielem prywatnego Narodowego Muzeum Złotnictwa przy Złotej 22, które miało za zadanie ratować tę branżę po głębokiej zapaści wywołanej pierwszą wojną światowa i utratą rynków rosyjskich.
Musiał się cieszyć nieskazitelną opinią wybitnego fachowca, skoro władze powierzyły mu delikatne zadanie wyceny kamieni przekazywanych przez Rosjan. "Zachodziła obawa, by komuniści nie zachcieli dać nam zamiast pełnowartościowych przedmiotów, jakichś imitacji. Rząd polski zwrócił się więc do specjalistów naszych w tej branży handlu i przemysłu. Rutstein wszedł w skład delegacji polskiej w charakterze naczelnego eksperta i przyczynił się bardzo poważnie, że Polska otrzymała ekwiwalent w drogich kamieniach ściśle według zobowiązań" - czytamy w tygodniku "Świat" z czerwca 1923 r.
Fabryka przy bazarze
Na wystawie urządzonej przez Narodowe Muzeum Złotnicze znaczna część eksponatów pochodziła z nowej fabryki Pierwszej Warszawskiej Spółki Jubilerskiej mieszczącej się na stosunkowo wąskiej i bardzo głębokiej działce przy Lesznie 40 (teraz to al. "Solidarności"). Posesja znajdowała się niemal u samego wylotu Solnej, której jedyną pozostałością jest dziś ogryzek kamienicy Trachtenberga w al. Jana Pawła II 32.
Zabudowania fabryki sąsiadowały z posesją przechodnią pod nr. 38 (wcześniej noszącą właśnie nr 40) i mieszczącą targowisko. Można było tędy dotrzeć do ul. Nowolipie. Bazarek przy Lesznie 38 działał przez kilkadziesiąt lat. Wchodziło się tam przez bramę. "Pamiętam, jak w bramie stali wysocy jak dęby żołnierze pułku wołyńskiego i sprzedawali niezwykle smaczny żołnierski chleb razowy, a za pieniądze uzyskane z tego handlu upijali się na umór" - wspominał Włodzimierz Słobodnik na łamach "Stolicy" z 1960 r.
Świat brylantów
W czasie gdy przed pierwszą wojną pod bramą na Lesznie stali wojacy, Warszawa wyrastała na jeden z największych w imperium rosyjskim ośrodków handlu drogimi kamieniami. Szacowano, że roczne obroty na tym rynku przed 1914 r. sięgały w naszym mieście blisko 20 mln franków w złocie. Były to sumy ogromne. Kupcy, z reguły żydowscy, mieli wyśmienite kontakty z całą ówczesną Europą. Diamenty, zwykle już oszlifowane, sprowadzali z Amsterdamu i Antwerpii. Perły zaś i kolorowe kamienie - z Londynu i Paryża. Warszawscy jubilerzy oprawiali je i cudeńka te jechały dalej w głąb imperium, a nawet na Daleki Wschód. Masowo pośredniczono też w sprzedaży oszlifowanych kamieni. W ten sposób według ówczesnych danych 90 proc. całego zapotrzebowania imperium rosyjskiego na przedmioty jubilerskie z diamentów i szlachetnych kamieni przechodziło przez Warszawę! "Z całej Rosji, Kaukazu i Persji przyjeżdżali do Warszawy odbiorcy lub ich przedstawiciele dla zakupu drogocennych kamieni" - czytamy w "Świecie".
Ale Warszawa specjalizowała się nie tylko w handlu kamieniami i wyrobami jubilerskimi. W ostatnich latach przed pierwszą wojną światową stała się „imperialnym” centrum montażu i dystrybucji zegarków. „Warszawa ma już 70 fabryk zegarków. Wszystkie sprowadzają części i mechanizmy z Niemiec i Szwajcarii, tu tylko je składają. Obecnie przemysłowcy zegarków, chcąc przetrzymać kryzys kredytowy, zamierzają założyć związek »Zjednoczenie «” - donosił „Przegląd Techniczny” ze stycznia 1912 r. Oczywiście pojęcie fabryka dotyczy w tym przypadku raczej warsztatów. Jedne mogły się mieścić w kilku pokojach, inne zajmowały spore hale produkcyjne.
Spółka na upadek
Pierwsza wojna światowa, odcięcie od rynku rosyjskiego, a potem rewolucja bolszewicka dla warszawskiego przemysłu jubilersko-zegarkowego oznaczały kompletną katastrofę. Handel drogocennymi kamieniami spadł niemal do zera. Fortuny kupców topniały. Wielu z nich, a za nimi pracownicy składów jubilerskich i szlifierni, wyemigrowało do Belgii.
"Dzięki nim obok dawnego handlowego centra amsterdamskiego powstało w Antwerpii drugie, które w chwili obecnej być może jest punktem ważniejszym niż dawny w Amsterdamie" - ubolewała polska prasa na początku lat 20. Było jednak nad czym płakać. Doszło do tego, że wyroby złotnicze trzeba było do Warszawy importować. Wprawdzie zaczęło się to zmieniać po 1918 r., ale nasze miasto nigdy już nie odzyskało nawet ułamka dawnej pozycji w handlu wyrobami jubilerskimi sprzed 1914 r. Przetrwało jednak nieco starych zakładów - takich jak założona w 1909 r. fabryka wyrobów złotych i srebrnych Krupski i Matulewicz z Leszczyńskiej 12 na Powiślu.
W 1919 r. grupa kilku jubilerów warszawskich założyła Pierwszą Spółkę Jubilerską. Jej pierwsze oddziały mieściły się przy Senatorskiej 32 i Marszałkowskiej 145. W roku 1921 produkcję przeniesiono do starego budynku pofabrycznego przy Lesznie 40. Zmieniono też nazwę firmy na Pierwszą Warszawską Wytwórnię Wyrobów Jubilerskich Sp. z o.o. Głównymi udziałowcami było kilkunastu jubilerów. Na czele zarządu stanęli dwaj z nich: Stefan Brydak i Apoloniusz Depczyk.
Od szpilek po bransolety
"Sprowadzono maszyny najnowszego typu. Zaczęto produkować w dużej ilości wytworną biżuterię srebrną, złotą i platynową. Pierścionki, kolczyki, bransoletki, zegarki precyzyjne, breloki, szpilki do krawatów, spinki do gorsów i mankietów, oprawy do drogich kamieni, oprawy do ołówków, papierośnice, zapalniczki, puderniczki. Nie pominięto żadnego przedmiotu z zakresu jubilerstwa wchodzącego" - donosił "Świat". W 1923 r. firma zatrudniała 42 pracowników - mężczyzn i kobiety. Widzimy ich na fotografii, jak ślęczą nad pracą przy charakterystycznych stołach o głęboko wciętych krawędziach.
Czy firmie udało się przetrwać wielki kryzys przełomu lat 20. i 30.? Tego nie udało mi się ustalić. Może wiedzą to nasi czytelnicy? W każdym razie w spisach adresowych sprzed drugiej wojny światowej już jej nie ma. Przynajmniej pod dawną nazwą. Istnieje za to Pierwsza Pracownia Zjednoczonych Jubilerów z ul. Kopernika 42/44.
W czasie okupacji posesja przy Lesznie 40 znalazła się w dzielnicy żydowskiej. Po upadku powstania w getcie mury budynków zostały rozebrane i 1 sierpnia 1944 r. pozostało po nich już tylko rumowisko. Po wojnie dokładnie w tym miejscu przez ruiny Muranowa poprowadzono al. Marchlewskiego stanowiącą część tzw. trasy N-S (dziś to al. Jana Pawła II). Tam gdzie znajdowało się targowisko i fabryka jubilerska, dziś są jezdnie, przystanek i tory tramwajowe.
Po bokach, na obydwu narożnikach al. Marchlewskiego i Leszna (po wojnie poszerzonego i zamienionego w al. gen Świerczewskiego), w połowie lat 50. stanęły dwa ogromne bloki o charakterystycznych, zaokrąglonych narożnikach.
***
Listy
Po lekturze tekstu o kamienicy Henryka Kołobrzeg-Kolberga w Al. Ujazdowskich 19 z 17 grudnia 2010 r. napisała do mnie pani Monika Kolberg, prostując informacje dotyczące biografii jej dziadka, który był pierwszym właścicielem jednej z najwspanialszych kamienic warszawskich początku XX w.
„Henryk Kołobrzeg-Kolberg był inżynierem górnictwa, założycielem i głównym udziałowcem fabryki wyrobów optycznych » Henryk Kołobrzeg-Kolberg «. Mieszkanie moich dziadków znajdowało się na pierwszym piętrze kamienicy w Al. Ujazdowskich. Kartograf Juliusz Henryk, mój prapradziadek, w rzeczywistości nazywał się Krzysztof Juliusz Henryk Colberg. Używał drugiego imienia. Był inżynierem geografem, doktorem filozofii i profesorem Uniwersytetu Warszawskiego oraz autorem prac z dziedziny miernictwa i kartografii. W 1929 r. został nobilitowany przez cara Rosji i króla Polski Mikołaja I, otrzymując szlachectwo dziedziczne z herbem Kołobrzeg. I stąd nazwisko Kołobrzeg-Kolberg.
Moi prapradziadkowie Juliusz i Karolina Kolbergowie przyjaźnili się z rodziną Chopinów, a przyjacielem Chopina był ich najstarszy syn Wilhelm.
Pożyczka zaciągnięta przed dziadka pod hipotekę domu w Al. Ujazdowskich była spłacana regularnie, włącznie z przedostatnią ratą. Gdy zbliżył się termin ostatniej raty, opóźnił się wpływ na konto mojego dziadka należności, z których miała nastąpić spłata. Prośba o odłożenie spłaty została odrzucona, a dom trafił na licytację. Kłopotów mojemu dziadkowi oprócz kryzysu przysporzyły niesnaski w zarządzie firmy i wśród akcjonariuszy. W efekcie dziadek wycofał swoje udziały i ponownie założył fabrykę na ul. Chocimskiej z zachowaniem nazwy H. Kolberg i Sp. Akc. Istniała tam do wybuchu wojny.
Po kapitulacji zawładnęli nią Niemcy, produkując w niej aż do wybuchu Powstania Warszawskiego sprzęt optyczny na potrzeby Wehrmachtu. Zakłady na Grochowie po odejściu głównego akcjonariusza przyjęły nazwę Polskie Zakłady Optyczne. W PRL-u zmieniono ją na Państwowe Zakłady Optyczne".
Monika Kolberg
Spacery po nieodbudowanej Warszawie z Jerzym S. Majewskim
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,95190,9127569,Diamentowa_Warszawa_jubilera_Rutsteina.htmlDodano: 18-02-2011 13:00Odsłon: 343
Dodano: 18-02-2011 13:00
Odsłon: 343