Login Hasło
Tylko najświeższe wiadomości
Wiadomości » Wrocław »

Dr Dybczyński o uniwersytecie: Chcę lepszego dzisiaj

Dr Dybczyński o uniwersytecie: Chcę lepszego dzisiaj

Receptą na uczynienie naszego Uniwersytetu lepszym jest współpraca ludzi, którzy chcą go reformować, i podjęcie przez rządzących uczelnią ryzyka zmian
Diagnoza

Jedną z najbardziej irytujących wad naszego środowiska są niekończące się dyskusje. Akademickie dyskusje. Artykuł "Jestem baronem" wzbudził reakcje tak skrajne, że przesłoniły one to, co w tej debacie najważniejsze - naszą uczelnię. Najsmutniejsze, że trzy tygodnie "wielkiej debaty" zaowocowały zaledwie dwoma tekstami, w których pojawiły się propozycje zmian. Pierwszy napisał informatyk, dr hab. Jerzy Marcinkowski, który naprawia Uniwersytet tak, jak politolog naprawiałby komputer - przy pomocy młotka i przecinaka. Tekst drugi, Klausa Bachmanna, to luźne, choć sensowne uwagi.

Odniosę się do kilku głosów. Przede wszystkim do głosu Pana rektora Marka Bojarskiego. Jest dla wszystkich oczywiste, że mój artykuł postawił Pana rektora w trudnej sytuacji. Jest równie oczywiste, że jako rektor musi Pan zawsze bronić Uniwersytetu. To Pański zaszczyt i honor. Jednak doradcy Pana rektora przygotowali medialną strategię, która w kategoriach komunikacji publicznej cofa naszą uczelnię o jakieś 30 lat. Ten fakt też wiele mówi o kondycji Uniwersytetu Wrocławskiego.

Podzielam szereg opinii Pana rektora Leszka Pacholskiego. Ale absolutnie nie zgadzam się z jego tezą, że "największym winowajcą jest polski system szkolnictwa wyższego". Profesorskie gadanie. Największym winowajcą jesteśmy my. Ten system daje nam wszystkim, a przede wszystkim wam, profesorom, olbrzymią władzę. Uniwersytet możemy zmienić w ramach obowiązującego prawa. Musimy tylko chcieć. Możemy zrobić wszystko, na co pozwoli nam nasza odwaga. Czy chcemy? Pan wie najlepiej.

Bulwersująca była dla mnie wypowiedź Pana profesora Jana Hartmana, filozofa i etyka. Jeśli jako etyk jest Pan w znacznie większym stopniu zainteresowany tym, gdzie i jakim stylem pisze się o patologiach polskiej nauki, niż tym, jakie to patologie i jak z nimi walczyć, to dla mnie jest Pan etykiem typowo akademickim.

Pozostaję intelektualnie bezradny wobec Pańskiej tezy, że o problemach Uniwersytetu można rozmawiać w prasie, ale nie należy o nich rozmawiać w prasie. Właśnie takie głosy, jak Pański, paraliżują uczciwą, publiczną debatę o polskich uczelniach.

Podzielam obserwacje Klausa Bachmanna dotyczące organizacyjnych absurdów uczelni. Jednak ich główną przyczyną nie jest złe prawo. Przykłady, które Klausie wskazałeś, są banalne. Przecież na naszej uczelni dyrektor jednej z jednostek organizacyjnych jest jednocześnie przewodniczącym związku zawodowego. Niewiele brakuje, byśmy stworzyli pierwszą w świecie jednoosobową Komisję Trójstronną, przedmiot badań już nie politologów, lecz religioznawców. Absurd? Nawet jeśli tak, to nikomu ten absurd nie przeszkadza. O czym zaś świadczą znane nam obu przykłady notorycznego i bezkarnego lekceważenia drogi służbowej, poleceń przełożonych czy obowiązujących przepisów? Głównym źródłem tych zjawisk nie jest złe prawo, lecz zdegenerowana kultura organizacyjna. Zaś prawdziwym problemem są nawet nie te zjawiska, lecz fakt, że nikomu one nie przeszkadzają.

Wiele reakcji wywołał tekst Pana profesora Jerzego Marcinkowskiego, w którym autor dzielił się swoimi marzeniami o podziale uczelni. Kolejna organizacyjna koncepcja zrodzona w głowie informatyka. Bez analizy kosztów i skutków. Ponadto tekst bardzo krzywdzący dla humanistów. Nie chciał Pan dostrzec tego, co boli wielu pracowników wydziałów humanistycznych. U nas na przykład nie zawyża się sztucznie liczby godzin dydaktycznych, by uzasadnić utrzymywanie etatów. U nas nie odwołuje się zajęć z powodu choroby studenta. A to, co Pan nazywa tysiącami godzin byle jak prowadzonych zajęć, oznacza, że wydziały humanistyczne mogą odprowadzać do budżetu uczelni 32 proc. wpływów od studentów niestacjonarnych. I nie pytamy, gdzie te pieniądze trafiają. Więc to, co Pan nazywa "okupacją", wielu z nas nazwałoby "interwencją humanitarną".

Panie profesorze, ja nigdy nie marzyłem o podziale Uniwersytetu, bo dla mnie zawsze będzie istniał jeden Uniwersytet Wrocławski. To prawda, możemy mówić o jego lepszej i gorszej części, ale obraz naszej uczelni jest znacznie bardziej złożony, niż Pan to widzi. Podział na to, co w Uniwersytecie dobre i złe, przebiega dużo głębiej niż podział na wydziały. To jest podział par excellence mentalny. To podział na ludzi o intelektualnych horyzontach pańszczyźnianego chłopa i ludzi, dla których Uniwersytet jest czymś znacznie cenniejszym niż porzucony szlachecki dwór. To również podział na ludzi, którzy nie chcą zmieniać świata, lecz pragną uczciwie wykonywać swą codzienną pracę oraz na tych, dla których uczelnia to socjalistyczne przedsiębiorstwo, w którym można ukryć swą życiową nieudolność.

Nie chcę już dłużej uczestniczyć w dyskusji sprowadzającej się tylko i wyłącznie do wymiany opinii na temat stanu Uniwersytetu bądź do udowadniania, kto jest gorszy. Dla mnie dyskusja kończy się, kiedy widzę, że spośród prawie trzech tysięcy osób, które biorą udział w internetowym sondażu, równo 90 proc. podziela wyrażone przeze mnie poglądy. Kiedy dostaję setki maili, sms-ów i telefonów potwierdzających zjawiska, o których napisałem. Kiedy czytam wpisy anonimowych autorów w Internecie. Wszystkie te głosy pokazują wyraźnie, że ani mój Wydział, ani mój Uniwersytet nie są wyspami zła na oceanie dobra. Patologie polskiego życia akademickiego są obecne w każdym jego zakątku. Na każdym wydziale mojej uczelni. Na każdej uczelni mojego miasta. Na każdej uczelni w moim kraju. Otrzymałem listy od pracowników Politechniki Wrocławskiej, Uniwersytetu Ekonomicznego, Uniwersytetu Przyrodniczego, Akademii Medycznej, Akademii Muzycznej. Otrzymałem listy z Uniwersytetu Jagiellońskiego, Łódzkiego, Poznańskiego, Śląskiego, Warszawskiego, Gdańskiego, Politechniki Warszawskiej, SGH i wielu innych szkół wyższych. Dostałem listy od naukowców, których zmuszono do wyjazdu za granicę. Nie "za komuny", lecz rok temu, dwa lata, pięć! To oznacza, że coraz trudniej zasłaniać rektorskimi togami ponurą prawdę o polskim szkolnictwie wyższym, wystawiając sobie "trójkę z plusem". Coraz trudniej "kontrolować obrażenia", udając przed całym światem, że plagiat jest problemem jednego tylko profesora, akurat pełniącego funkcję rektora. Że nepotyzm jest problemem jednego tylko wydziału na jednej uczelni. Że kreująca własną politykę administracyjną pani Krysia z sekretariatu to tylko lokalny koloryt jednego instytutu.

Recepta

Receptą na uczynienie naszego Uniwersytetu lepszym jest współpraca wszystkich ludzi, z każdego wydziału i z każdej grupy pracowników, którzy chcą uczelnię zmieniać. Receptą na uczynienie naszego Uniwersytetu lepszym jest podejmowanie przez rządzących nim ryzyka zmian. Tą receptą jest mądra determinacja, wsparta kompetencją i wiedzą. Determinacja niecofająca się przed naruszeniem kolesiowskich układów czy zrażeniem do siebie leniwej albo przeżartej frustracjami i zawiścią części środowiska. Determinacja nieczekająca na decyzje kolejnego ministra, na kolejną reformę, na większe pieniądze. To determinacja ludzi, którzy dzierżą władzę dlatego, że chcą kształtować rzeczywistość, a nie w niej tkwić. I nie boją się płacić za to ceny, również osobistej. Zaś ich ambicje są większe niż kurczowe trzymanie się kolejnego stołka bądź utrudnianie życia nielubianym kolegom.

Zmiany, jeśli nastąpią, będą bardzo wolne i bardzo trudne. Nie ma we mnie nadziei na rewolucję. Ale jest we mnie nadzieja, że po tej debacie trudniej będzie nam wszystkim udawać. Że łatwiej nam będzie mówić, co myślimy.

Autorzy wielu listów, które otrzymałem, zażądali ode mnie propozycji reform. Jądrem moich poglądów w sprawie reformy szkolnictwa wyższego w Polsce są dwa stwierdzenia.

Po pierwsze, zasadniczym źródłem naszych problemów są kwestie mentalne, wynikające ze stanu elit intelektualnych naszego kraju.

Po drugie, zdecydowana większość środowisk akademickich nie chce zmian.

Nazwałem obecną próbę reformy szkolnictwa wyższego absurdalną właśnie dlatego, że nie rozwiązuje tych dwóch problemów. Reforma szkolnictwa wyższego powinna być projektem obliczonym na kilkadziesiąt lat. Jej celem powinno być odwrócenie dwustuletniego procesu eksterminacji i degradacji elit. Musimy stworzyć elitę intelektualną o wysokim poziomie nie tylko zawodowym, ale przede wszystkim etycznym. Ponadto reforma ta nie powinna - jak obecna - oferować możliwości zmian, lecz je wymuszać. By było to możliwe, należy odsunąć od zarządzania uczelniami profesurę. Skoro dwadzieścia lat ich niepodzielnych rządów nie wystarczyło, by ograniczyć do minimum patologie w polskiej nauce oraz wprowadzić efektywne mechanizmy funkcjonowania szkolnictwa wyższego, to absolutną odpowiedzialność za ten stan rzeczy ponoszą ci, którym system dał absolutną władzę.



A nasz Uniwersytet? Chciałbym na najbliższym posiedzeniu Senatu Uniwersytetu Wrocławskiego przedstawić autorski program zmian na uczelni, obejmujący dziesięć projektów. Memorandum w tej sprawie przedłożyłem władzom i opublikowałem na stronie uczelni. Dokument zakłada podjęcie trzech rodzajów działań.

1. Działania natychmiastowe (trzy projekty, termin wdrożenia do 30 czerwca 2011 roku) mają zagwarantować pracownikom przejrzystość i stabilność w zakresie oceny ich pracy. Kluczowym elementem tych projektów jest uchwalenie przez Senat systemu oceny pracowników, a następnie wprowadzenie trzyletniego moratorium na dokonywanie ocen. Po tym okresie vacatio legis oceny powinny być bezwzględne. Drugi projekt to stworzenie stabilnej i przejrzystej polityki zatrudniania nowych pracowników naukowych. Polityka ta powinna pozwolić młodym, zdolnym studentom planować swój rozwój intelektualny oraz zatrudnienie w Uniwersytecie Wrocławskim z 4-5-letnim wyprzedzeniem. Trzeci projekt dotyczy ujednolicenia sposobu rozliczania godzin dydaktycznych w Uniwersytecie Wrocławskim.

2. Działania średnioterminowe (dwa projekty, termin wdrożenia do 31 grudnia 2011 roku) to zmiany organizacyjne możliwe do wprowadzenia w ramach obowiązującego systemu prawnego oraz zachowujące sensowność bez względu na kształt reformy szkolnictwa wyższego. Ich celem jest odblokowanie i pełne wykorzystanie zasobów, jakimi dysponuje Uniwersytet Wrocławski - aktywnej naukowo kadry i wizerunku. Pierwszy projekt przewiduje likwidację Działu Badań Naukowych oraz powołanie dwóch konkurujących ze sobą Biur Projektów Naukowych, zarządzanych przez wysoko wynagradzanych, zawodowych menedżerów o dużej swobodzie działania. Drugi projekt przewiduje profesjonalizację marketingu uczelni.

3. Działania długoterminowe (cztery projekty, termin wdrożenia do 31 sierpnia 2012 roku) to inicjatywy możliwe do realizacji w wypadku stworzenia odpowiednio szerokiej koalicji politycznej w Senacie Uniwersytetu Wrocławskiego. Ich celem jest stworzenie mechanizmów stałego unowocześniania i rozwoju Uniwersytetu Wrocławskiego. Jądrem tych projektów będzie powołanie Rady Patronów Uniwersytetu, złożonej z dwóch, trzech najpotężniejszych wrocławskich - choć niekoniecznie - biznesmenów. Ich pierwszym zadaniem będzie przygotowanie i nadzorowanie programu reformy organizacyjnej i finansowej Uniwersytetu. Naszym zadaniem będzie umieszczenie w Auli Leopoldyńskiej ich portretów, zaś na Uniwersyteckich skwerach ich pomników. W tym jesteśmy mistrzami, a portretów w Auli i tak nie potrafimy upilnować. Jeśli Leszek Czarnecki chce zrobić na Polsce wrażenie, to niech nie rozmienia się na drobne, budując najwyższy budynek w kraju, tylko niech podejmie wyzwanie nadzoru nad budową biblioteki Uniwersytetu Wrocławskiego. Biblioteki swojego imienia. Wykorzystajmy umiejętności ludzi, którzy swoim majątkiem dowiedli, ile potrafią.

Dziesiąty projekt jest najtrudniejszy: profesorowie przestaną mówić, że się nie da.

Prośba o wyspy szczęśliwe

Chcę po raz kolejny powtórzyć, że powody opublikowania mojego artykułu były bardzo osobiste. Nie przyświecał mi żaden kolejny, bezwzględnie realizowany Plan. Nie mam już Planów. Do reformowania Uniwersytetu nie mam ani kwalifikacji moralnych, ani zdolności koalicyjnej, ani politycznego potencjału. Kwalifikacje moralne odebrało mi to, co uważałem za próbę zmieniania Uniwersytetu od środka. Zdolność koalicyjną odebrała mi całkowita utrata wiarygodności w oczach wszystkich potencjalnych politycznych sprzymierzeńców. Potencjał polityczny adiunkta w Instytucie Politologii jest zbyt mały, by mógł on coś zmieniać.

Chciałbym, by ten tekst był wyrazem wdzięczności wobec wszystkich tych, którzy do mnie napisali. W szczególności wobec znajomych, utraconych wiele lat temu, oraz wobec ludzi, którzy potrafili wysłać kilka ciepłych słów do nieznanego człowieka.

Dr Andrzej Dybczyński* - zastępca dyrektora Instytutu Politologii Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Wrocławskiego. Autor głośnej krytyki uczelni "Nie chcę dłużej żyć w średniowieczu", opublikowanej 29 stycznia 2011 we wrocławskiej "Gazecie Wyborczej"


Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław
http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35751,9133022,Dr_Dybczynski_o_uniwersytecie__Chce_lepszego_dzisiaj.html
Dodano: 19-02-2011 08:00
Odsłon: 295

Skomentuj: