Login Hasło
Tylko najświeższe wiadomości
Wiadomości » Wrocław »

Saniewski o nowym filmie "Wygrany" i końskiej pasji

Saniewski o nowym filmie "Wygrany" i końskiej pasji

Zawodowo zawsze czuję niedosyt, ale staram się cieszyć tym, co mam, Tym, że jeszcze robię filmy i że mam swoją publiczność, która na nie czeka - mówi Wiesław Saniewski
Magda Piekarska: Przygotowując "Wygranego", działał pan trochę jak dyrektor XIX-wiecznego teatru - tyle że zamiast kochanki obsadził pan w filmie własnego konia.

Wiesław Saniewski: W głównej roli rzeczywiście obsadziłem konia, i to czarnego - jest nim Janusz Gajos, znakomity aktor. A Ruten, którego jestem współwłaścicielem, jest w „Wygranym” zaledwie statystą. Trochę pozazdrościłem pani szefowi, którego piękny koń wystąpił w „Ogniem i mieczem” jako wierzchowiec Bohuna. Mówiąc jednak serio, chciałem uniknąć ciągania Rutena na plan filmowy, bo to zbyt cenny ogier, ale nie było wyjścia. Koń musiał spełniać trzy warunki: powinien być siwy, żeby zdecydowanie wyróżniać się w stawce (siwa maść to wśród folblutów rzadkość). Musiał mieć też wysoką sportową klasę, żeby móc startować w Baden-Baden z najlepszymi. No i równie ważna była dyspozycyjność przez cały rok. Okazało się, że te wszystkie warunki spełnia w Polsce tylko jeden koń. A o ile kochanki dyrektorów na ogół nie miały talentu, o tyle Ruten to najwyższa liga nie tylko w Polsce, lecz również w Europie Środkowej. Wygrane polskie Derby, tytuł Konia Roku i Breeder's Cup Europy Środkowej - to tylko niektóre z jego sukcesów.

"Wygrany" wydaje się bardzo osobistym filmem - nie tylko ze względu na Rutena. Frank, grany przez Janusza Gajosa, jest matematykiem jak pan i z sukcesem gra na wyścigach. Ten osobisty ton wyczuwa się też tam, gdzie przez opowieść o młodym pianiście opowiada się pan przeciwko artystycznym konkursom i rankingom.

- Powiedziałbym nawet, że bardziej w tej drugiej warstwie. Przez matematykę chciałem pokazać, że wyścigi konne to nie jest jakiś zwykły hazard, a rodzaj gry, podobnej do tej, jaką uprawia się na giełdzie. Żeby wygrywać, trzeba mieć wiedzę, umiejętność analitycznego myślenia itd. Zrobienie z Gajosa matematyka przyszło mi do głowy dosyć późno, może nawet już w trakcie rozmów z aktorem.

Matematyka naprawdę pomaga w obstawianiu wyścigów konnych?

- Analityczne myślenie. A właściwie matematyczna wyobraźnia, z elementami rachunku prawdopodobieństwa i statystyki.

Ale koń to przecież żywe zwierzę, jest nieprzewidywalny, może potknąć się na torze, mieć gorszy dzień...

- Oczywiście, dlatego prawdziwy gracz nie gra konia "na zwycięstwo", a raczej szuka trudniejszych wyzwań, np. obstawia trzy-cztery po kolei, co wymaga szczególnych umiejętności. Ale wtedy na pierwsze miejsce może wstawić kilka koni. Grając większą liczbę kombinacji, a raczej wariacji, ogranicza się przypadek. Można w ten sposób wygrać sporo pieniędzy przy stosunkowo niewielkiej inwestycji. W "Wygranym" chciałem pokazać, że w tej grze ważne jest myślenie. A prototypem postaci Franka jest Władysław Skonecki, wybitny tenisista, który grywał na wyścigach za granicą, z dużym sukcesem. Legenda głosi, że wygrał milion marek, kiedy polski koń Pawiment zwyciężył w Kolonii w 1980 roku. Ja wierzę w tę legendę. Za Pawimenta płacono wtedy po 100 tys. marek za postawionych 10. Jeśli więc Skonecki obstawiał nie na torze, ale u bukmacherów, tak jak Frank w moim filmie, rzeczywiście mogło mu się udać.

W Polsce można tyle wygrać?

- Nie. Pule są zbyt małe. Chociaż na Służewcu, obstawiając tzw. kwintę, czyli zwycięzców w pięciu kolejnych gonitwach, za złotówkę czy dwa złote można wygrać nawet kilkadziesiąt tysięcy.

Kiedy pan zaczął grać?

- Studiowałem matematykę i współpracowałem z wrocławskim dziennikiem "Słowo Polskie". Miałem 20 lat i poproszono mnie, żebym napisał pierwszy w życiu reportaż. Nazywał się "Diana wygrywa o łeb" i opowiadał o wrocławskich graczach, którzy obstawiali konie ścigające się na Służewcu, nawet ich nigdy nie widząc. Kiedy ich obserwowałem, zacząłem się zastanawiać, czy ta gra polega wyłącznie na przypadku. Razem z moimi kolegami ze studiów postanowiliśmy sprawdzić, na ile matematyka mogłaby być w tym pomocna. Nie pamiętam, jak poszło nam za pierwszym razem, ale analizowaliśmy wtedy naprawdę skutecznie. Wygrywaliśmy regularnie i były to kwoty przewyższające czasem nasze stypendia.

Gdzie we Wrocławiu obstawiało się warszawskie konie?

- Kiedyś mówiło się, że gra się "na żużlu", czyli przy ulicy Komandorskiej, przy operetce. Teraz jest takich punktów kilka.

W "Wygranym" widzimy środowisko graczy. To są przede wszystkim panowie w sile wieku. Młodzi nie grają?

- Grają, ale nie jest ich tak wielu jak kiedyś. Przed laty Wrocław był po Warszawie drugim miejscem, gdzie się naprawdę dużo grało. Potem nastąpił kryzys Służewca, warszawscy deweloperzy chcieli doprowadzić do upadku wyścigów i rozparcelowania toru na działki budowlane. Na szczęście konserwator zabytków do tego nie dopuścił. Teraz dzierżawcą jest Totalizator Sportowy i jest duża nadzieja, że będzie inwestował w rozwój i ratowanie tego zabytku. Dzisiaj stałych graczy we Wrocławiu może być około setki, może trochę więcej. To są rzeczywiście głównie ludzie starsi, wychowani w "końskiej" tradycji. Inaczej jest w zachodniej Europie, gdzie jest to sport królewski, na wyścigi przychodzi m.in. królowa Anglii. Można tam często spotkać tych samych graczy, którzy na co dzień zajmują się giełdą. W Polsce mamy natomiast pełny przekrój społeczny.

Jednym z tych graczy w pana filmie jest legendarny Koniu z wytwórni filmów, czyli Jerzy Matysiak.

- Były rekwizytor, który był kiedyś dżokejem. On właściwie gra tam siebie. Pamiętam, że kiedyś gracze przychodzili po informacje właśnie do niego. Tak zwane cynki często są jednak zawodne. Tak naprawdę można polegać tylko na obiektywnych przesłankach. Przypomina to grę na giełdzie, tyle że tam, żeby wygrywać, trzeba iść za większością. Na wyścigach - odwrotnie, pod prąd.

"Dobra konia, druga raza" - mówi w "Wygranym" Koniu. Co to znaczy?

- Tak mówił lubiany rumuński trener i dżokej Hutuleac. To znaczy, że koń, który jest naprawdę klasowy, nie może być po dłuższej przerwie albo za pierwszym razem przymuszany do dużego wysiłku. Dżokej najpierw przejeżdża go lekko, żeby koń się nie zniechęcił. To reguła, którą miłośnik wyścigów powinien znać.


Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław
http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35751,9275600,Saniewski_o_nowym_filmie__Wygrany__i_konskiej_pasji.html
Dodano: 20-03-2011 00:00
Odsłon: 236

Skomentuj: