Login Hasło
Tylko najświeższe wiadomości
Wiadomości » Wrocław »

W gromadzie żyje się bezpieczniej - wiadomo od wieków

W gromadzie żyje się bezpieczniej - wiadomo od wieków

O tym, czy chcemy umierać za Europę, o korzyściach z życia we wspólnocie, gromadzie dbającej o świętość swoich członków i fenomenie unii lubelskiej - opowiada wybitny mediewista, badacz historii naszego kontynentu, prof. Jerzy Kłoczowski
Kolegium Europy Wschodniej powołane we Wrocławiu z inicjatywy Jana Nowaka-Jeziorańskiego jako fundacja pracująca na rzecz porozumienia między narodami Europy Środkowej i Wschodniej obchodzi dziesięciolecie swojego istnienia. Postanowiło je uczcić, organizując otwarte wykłady dziesięciu wybitnych historyków, politologów, publicystów. Jako pierwszy gościł we Wrocławiu prof. Jerzy Kłoczowski, znakomity mediewista i badacz dziejów Europy. Zaproszeni są także prof. Jerzy Pomianowski, prof. Andrzej Nowak, Zbigniew Brzeziński i Adam Michnik.

Beata Maciejewska: My, Europejczycy, próbujemy trzymać się razem. Różnie nam to wychodzi, zawsze są jacyś niezadowoleni, wielkie stolice próbują zyskać prymat nad instytucjami wspólnotowymi, jednak odwrotu od życia w związku chyba nie może być?

Prof. Jerzy Kłoczowski*: Oczywiście, że nie. Małe, a nawet średnie państwa nie mają szans samodzielnie stawić czoła współczesnym zagrożeniom. Coraz bardziej paląca staje się więc kwestia budowania mocnych struktur międzynarodowych. Potrzeba jednoczenia się to trend widoczny w Europie od czasów średniowiecza. Można powiedzieć, że na początku była wspólnota.

Jednostka zerem, jednostka bzdurą?

- Jednostka na pewno nie była zerem. Humanizm chrześcijański, tak mocno akcentowany przez XII-wieczny renesans europejski, bardzo dowartościował człowieka nazywanego wręcz obrazem Boga (imago Dei). Los całej ludzkości pojmowano jako sumę losów pojedynczych ludzi, bo każdy szedł tu, na ziemi, swoją drogą. Ale musiał korzystać z pomocy innych ludzi i sam jej udzielać w razie potrzeby. Trudno nam sobie dziś wyobrazić, jak ciężkie i niebezpieczne było życie w średniowieczu. Nie na darmo z tamtych wieków pochodzi dramatyczne wezwanie: "Od powietrza, głodu, ognia i wojny wybaw nas, Panie!". Ludzie musieli łączyć się w grupy, bo inaczej by nie przetrwali. Najważniejszą z tych grup była oczywiście rodzina (do związków pokrewieństwa przywiązywano ogromną wagę), ale także wasalstwo (czyli dobrowolny obowiązek wierności wobec pana, który z kolei musiał opiekować się "swoimi" ludźmi), bractwa religijne, zakony, wspólnoty miejskie i wiejskie.

Czyli u początków wspólnoty tkwił jakiś problem do rozwiązania, zagrożenie lub konkretna potrzeba?

- Charles Alexis de Tocqueville w swym klasycznym opisie demokracji amerykańskiej sprzed dwustu lat zauważył, że Amerykanie, widząc problem, nie czekają na reakcję "góry", ale sami organizują zespół, aby go rozwiązać. Ta obserwacja jest też prawdziwa w stosunku do społeczeństwa europejskiego, rozwijającego się tak dynamicznie w X-XI wieku. Wspólnoty wiejskie i miejskie, kościelne i rycersko-szlacheckie, do których należeli wszyscy mieszkańcy Europy, funkcjonowały na dobrą sprawę dzięki tysiącom inicjatyw podjętych w jakimś konkretnym celu, którego publiczne instytucje nie osiągnęły.

Budujemy razem drogę lub most i przy okazji uczymy się bycia razem?

- Oczywiście! Rozpad Cesarstwa Karolińskiego, kryzys państwa zmusiły ludzi, żeby wzięli pełną odpowiedzialność za swój los. Ta wspomniana budowa, a potem ochrona mostu, utrzymywanie regularnej straży zapewniającej bezpieczeństwo całej okolicy czy też szeroko pojęta opieka społeczna stawały się spoiwem dla poszczególnych grup. Po osiągnięciu celu wcale się nie rozwiązywały, a nawet dążyły do uzyskania możliwie dużej autonomii i własnych praw. Formowało się społeczeństwo obywatelskie. Społeczeństwo ludzi wolnych, świadomych swoich praw, ale i obowiązków. Egoizm nigdy nie będzie dobrze widziany.

Jaki obywatel mógł być z chłopa żyjącego w średniowieczu na polskiej wsi?

- Dobry! Jest takie staropolskie określenie "communitas alias gromada" (wspólnota jako gromada). Była to, jak powiadają źródła, "communitas kmetorum" czy wspólnota kmieci. Kmieć, czasem określany jako obywatel, wchodził do zgromadzenia zajmującego się wszystkimi sprawami wiejskimi: gospodarką trójpolową, koordynacją robót polowych, wypasem bydła, a także rozkładem ciężarów nakładanych na wieś, np. dziesięciny. Spory rozsądzali wybrani kmiecie-ławnicy (od ich wyroków można było się odwołać do pana wsi, a od XV wieku do specjalnych sądów królewskich). Wspólnota brała odpowiedzialność za całą wieś i mogła wykluczyć ze swego grona.

Za co?

- Na przykład za krzywoprzysięstwo, co w 1419 roku spotkało Stanisława Czeczotka ze wsi Trześniowa z ziemi sanockiej.

Rozumiem dbałość o bezpieczeństwo swoich członków, ich byt materialny, ale troska o zbawienie duszy wykracza chyba poza interes ziemskiej przecież wspólnoty?

- Wprost przeciwnie. Małe wspólnoty zawsze stanowiły w Europie fundament porządku społecznego. W małopolskim Ptaszkowie gromada uchwaliła w 1618 roku program działania na najbliższe lata przewidujący m.in. "ukaranie jasnych i tajemnych grzechów, które by się między poddanemi znajdowały, które by były albo przeciw przykazaniu Bożemu, kościelnemu, albo też przeciw ustawom wsi tej dawnej i zakazaniu Jasnemu Pańskiemu, przeciw dobru pospolitemu i ku szkodzie". Edukacyjna rola gromady polegała na budzeniu wrażliwości i odpowiedzialności za dobro wspólne.

Małą grupę łatwo utrzymać, ale fenomenem wspólnotowym, który do dziś musi budzić podziw, jest Rzeczpospolita Obojga Narodów. Unia lubelska, przykład dobrowolnego zrzeszenia się dwóch narodów - formalnie - bo w rzeczywistości było ich więcej, to dowód, że potrafimy się dogadać, iść na kompromis.

- To niewątpliwie wzór, do którego może i powinien odwołać się współczesny europejski federalizm. Powstała wspólnota będąca ogromną mozaiką etniczną, językową, kulturową i religijną. Dużą autonomię posiadały Wołyń, Kijowszczyzna, Bracławszczyzna (język ruski jako urzędowy i własne prawa) oraz Prusy (z urzędowym językiem niemieckim). Ze swej niezależności dumny był niemiecki luterański Gdańsk (zachowując jednocześnie wierność Koronie). W Wielkim Księstwie mieszkali Litwini i Rusini (Białorusini), Ukraińcy, Polacy, Niemcy, Karaimi, Żydzi. Ta różnorodność dotyczyła zarówno szlachty, jak i ogółu ludności. Dlatego poszanowanie praw tych wszystkich grup stanowiło warunek utrzymania wewnętrznego pokoju. Nie było to łatwe, ale mimo wszystkich napięć dzieło Unii Lubelskiej przetrwało do rozbiorów. Sejm Wielki jeszcze umocnił federację. Zostało rozbite na skutek przemocy zewnętrznej, przez rozbiory.

Tyle że dziś państwa europejskie mają problem ze swoimi mniejszościami etnicznymi i religijnymi. Angela Merkel ogłasza porażkę polityki multikulturalizmu w stosunku do tureckich emigrantów, prezydent Sarkozy wygania Romów z Francji i zabrania noszenia chust wyznawczyniom islamu, a lider partii wspierającej rząd tolerancyjnej Holandii wnosi o delegalizację Koranu.

- Zawsze ścierały się w Europie dwie tendencje. Czy zachować jedność, zwalczając inne nacje i religie, czy też zgodzić się na wielość, szukając tego, co nas łączy? Ten pierwszy model realizowali na przykład Krzyżacy. Biskup Ołomuńca Bruno z Schaumburga zauważył na soborze powszechnym w Lyonie w XIII wieku, że na wschodnich obrzeżach chrześcijaństwa tylko zakon Najświętszej Maryi Panny reprezentuje właściwą linię, walcząc z poganami i schizmatykami, a nie bratając się z nimi, jak to czynią inni, z dominikanami i franciszkanami włącznie. Na ten drugi model zdecydowała się m.in. Polska, co było powodem oskarżeń wysuwanych przez stronę krzyżacką o sprzymierzanie się z pogańskimi Litwinami. Warto posłuchać, jak polskie racje wyłożył na soborze powszechnym w Konstancji w XV wieku Paweł Włodkowic. Przedstawił naturalne prawa pogan do własnych państw, uznał za niemoralne wojny podejmowane po to, by zmusić ich do przyjęcia chrześcijaństwa, podkreślił z dumą dobrowolność konwersji Litwinów w wyniku ich związku z Polską. Ta droga kompromisu, dobrowolności, humanistycznego poszanowania praw innych ludzi pozwoliła Rzeczypospolitej przeżyć w spokoju czas, gdy Europą wstrząsały wojny religijne.

Bardzo nowoczesny program polityczny, w sam raz do przedstawienia w Parlamencie Europejskim. Tylko że w przypadku Polski nie okazał się tak skuteczny, jak chcielibyśmy. Rzeczpospolita Obojga Narodów upadła, a narody, które mogą się odwoływać do tego dziedzictwa, choćby dzisiejsza Ukraina i Litwa, z dużym mozołem budują z Polską przyjazne stosunki.

A kto poza historykami pamięta dziś o tym dziedzictwie? Zabory, agresywny nacjonalizm pierwszej połowy XX wieku, tragiczny bilans dwóch wojen światowych i totalitaryzmów, ta wielka katastrofa Europy, zniszczyły dorobek dawnej federacyjnej Rzeczypospolitej. Ale głosząc ideę subsydiarności, czyli pomocniczości, poszanowania dla wszystkich mieszkańców-obywateli oraz dla wszystkich wspólnot, i tych małych, i tych największych, Europa wraca do zasad ważnych dla naszej Rzeczypospolitej wielu narodów, do zasad Rzeczypospolitej chrześcijańskiej. Przez wieki kolejne pokolenia Polaków protestowały przeciwko europejskiej dominacji kilku mocarstw, bo taki układ polityczny był źródłem naszych klęsk - od zaborów, po Jałtę. Idee unijne, idee spotkania ludzi i narodów wolnych i równych były zawsze bardzo widoczne w naszej myśli politycznej. Dlatego też wśród prekursorów nowoczesnej federacji europejskiej wymienia się dziś księcia Adama Czartoryskiego, gorącego zwolennika powstania związku krajów Europy Środkowo-Wschodniej.

Uważa pan, że tożsamość europejska jest nierozdzielnie związana z chrześcijaństwem. Nie tylko dlatego, że było ono najważniejszym czynnikiem, który zjednoczył religijnie i kulturowo mieszkańców naszego kontynentu w jedną rzeczpospolitą chrześcijańską. Ale przede wszystkim dlatego że Europa jest tylko dalszym ciągiem dawnej rzeczypospolitej chrześcijańskiej, której zawdzięcza wszystko, co w niej wartościowego. Ale czy przypadkiem nie oderwaliśmy się już od tego dziedzictwa?

- Każda cywilizacja, która do tego dopuszcza, znajduje się w śmiertelnym zagrożeniu. Bardzo trafnie wyłożył to wybitny francuski historyk Alphonse Dupront. Oderwanie się od swoich korzeni duchowych prowadzi do powstania materialistycznego społeczeństwa słabego ducha, mającego jedynie przyziemne potrzeby i mizerne aspiracje. Życie właściwie nie ma sensu, bo nie ma wielkich spraw, dla których warto się poświęcić. A kto dziś - pytał Dupront - jest gotów umrzeć za Europę? Pamięć o korzeniach i szacunek dla nich łączymy dziś oczywiście z wolnością, także religijną, i odpowiedzialnością.

Wielu uważa, że już nie ma powodu tak się poświęcać, bo nadchodzi nieuchronny koniec Europy. Mamy katastrofę demograficzną, przegrywamy rywalizację w światowej gospodarce, spada nasz potencjał intelektualny, za to rosną problemy z imigrantami, którzy okazali się odporni na integrację, coraz silniejsze stają się radykalizmy religijne. Ale może to zagrożenie jest szansą na zbudowanie silniejszej wspólnoty? Tak jak to się działo osiem wieków temu?

Wspólnotę budować musimy. Małe czy średnie państwa nie mają szans, żeby stawić czoło współczesnym zagrożeniom. Z drogi federacyjnej zawrócić się nie da. Trzeba szukać tego, co nas łączy, i budować społeczeństwo obywatelskie. Demokracje bez wsparcia wspólnot świadomych obywateli zawsze ciążą ku rozwiązaniom tyrańsko-despotycznym i może nam się przydarzyć powtórka z historii. Jedną z podstawowych wartości cywilizacji europejskiej było współdziałanie trzech różnych władz: duchowej, państwowej i intelektualnej. Ich mobilizacja i współpraca wciąż decyduje o przyszłości naszego kontynentu.



*Prof. Jerzy Kłoczowski, u początków swej drogi naukowej mediewista, autor znakomitej pracy o wspólnotach zakonnych, później historyk Kościoła katolickiego i chrześcijaństwa, w ostatnich dwudziestu latach skupił się na historii Europy Środkowo-Wschodniej. Jest autorem i redaktorem kilkuset publikacji, ostatnio wydał "Tysiącletnią Europę". Dyrektor Instytutu Europy Środkowo-Wschodniej, były przewodniczący Międzynarodowej Federacji Instytutów Europy Środkowo-Wschodniej, członek Rady Wykonawczej UNESCO, założyciel polskiej rady Ruchu Europejskiego, Kawaler Orderu Orła Białego i Virtuti Militarii (Powstanie 1944 r.)


Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław
http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35751,9316536,W_gromadzie_zyje_sie_bezpieczniej___wiadomo_od_wiekow.html
Dodano: 27-03-2011 09:00
Odsłon: 200

Skomentuj: