Wiadomości » Wrocław »
Wałbrzyska Watergate. Demokracja czeka na wyrok
Wałbrzyska Watergate. Demokracja czeka na wyrok
Decyzja sądu apelacyjnego o konieczności ponownego rozpatrzenia sprawy wyborów w Wałbrzychu to jedyne logiczne rozwiązanie. Teraz można mieć nadzieję na ostateczne wyjaśnienie afery, którą sąd pierwszej instancji najwyraźniej zlekceważyłSąd Apelacyjny we Wrocławiu uznał w poniedziałek, że protest wniesiony przez Patryka Wilda, kandydata na prezydenta Wałbrzycha z ramienia komitetu Nowoczesny Wałbrzych [Wild odpadł w pierwszej turze wyborów - przyp. red.], powinien zostać rozpatrzony ponownie, gdyż sąd pierwszej instancji nie przesłuchał wszystkich świadków.
- Sąd nierychliwy, ale sprawiedliwy - skomentował to orzeczenie Mirosław Lubiński, inny kandydat na prezydenta Wałbrzycha, który prezydenturę przegrał w drugiej turze z Piotrem Kruczkowskim (PO) różnicą zaledwie 325 głosów.
Decyzja sądu apelacyjnego daje w końcu nadzieję na dokładne wyjaśnienie wałbrzyskiej korupcji wyborczej. Bo chcieć rozstrzygnąć, czy w Wałbrzychu handlowano głosami, bez przesłuchania osób bezpośrednio w ten handel zaangażowanych, to jak próbować wyjaśnić napad na bank bez wysłuchania świadka koronnego, który brał w nim udział.
Chodzi o istotę demokracji
Styczniowa rozprawa z powództwa Wilda przed Sądem Okręgowym w Świdnicy nie była udana. Zgłoszeni przez niego świadkowie - słabi. Jeden się nie stawił, drugi okazał się być dziennikarzem telewizji, której szef dołączył się do protestu Wilda, i jednocześnie kandydatem na radnego z jego komitetu.
Sam Patryk Wild przed sądem wypadł blado. W żaden sposób nie potrafił dowieść, że podczas wyborów w Wałbrzychu rzeczywiście handlowano głosami. Widać było, że do rozprawy się nie przygotował. Już podczas jej trwania rzutem na taśmę wniósł o przesłuchanie osób, które korupcyjny proceder znały z autopsji. Sędziowie ze Świdnicy uznali, że zrobił to zbyt późno. Sąd apelacyjny uznał to za błąd sądu pierwszej instancji.
Od rozprawy przed świdnickim sądem do orzeczenia sądu apelacyjnego minęło jednak 2,5 miesiąca. Od samych wyborów samorządowych - cztery. Jak na wyjaśnienie jednego protestu to stanowczo zbyt długo. A jak się okazuje, jeszcze trochę czasu upłynie. Na ponowną rozprawę sąd w Świdnicy ma ustawowe 30 dni. Zakładając całkiem realnie, że któraś ze stron ponownie odwoła się od orzeczenia, pesymistycznie można zakładać, że finał tej sprawy nastąpi dopiero na początku wakacji.
Samym zainteresowanym powinno zależeć na jak najszybszym jej wyjaśnieniu. Przegrani kandydaci mają w tym polityczny interes, bo powtórne wybory to jeszcze jedna szansa na objęcie władzy. Platforma też chciałaby mieć to wszystko szybko za sobą, bo to głównie działaczy lub sympatyków PO dotyczą korupcyjne zarzuty. Nie na rękę byłyby jej lokalne wybory w przededniu parlamentarnych.
Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że sprawa ciągnie się tyle czasu, bo sąd w Świdnicy nie podszedł do niej z należytą powagą. A jest to sprawa szczególna. Dotyczy istoty demokracji, której podstawą są zarówno niezależne sądy, jak i wolność i przejrzystość procedur wyborczych. Dlatego wyjaśnienie wałbrzyskiej afery powinno być potraktowane z powagą należną sprawom zasadniczym. Tutaj rozstrzygnięcie jest bowiem dużo bardziej społecznie ważne od osądzenia kolejnego złodzieja kury.
Ta sprawa już dawno wykroczyła poza ramy lokalnej afery. Premier Donald Tusk publicznie mówi, że bardziej niż Jarosława Kaczyńskiego boi się Wałbrzycha.
W czasie, który minął od wyborów, równolegle do sądu rozpatrującego protest Wilda swoje śledztwo prowadziła prokuratura. Zdążyła przesłuchać kilkudziesięciu świadków. Przeprowadzano konfrontacje, były nawet badania wariografem. Prace prokuratorów zakończyły się postawieniem zarzutów 11 osobom. Czyli jednak można. Ale potrzeba do tego chęci i świadomości, o co toczy się gra. W świdnickiej prokuraturze ktoś najwyraźniej zdał sobie sprawę z powagi sytuacji.
Czas na mataczenie
Przedłużające się postępowanie w sprawie wałbrzyskich wyborów ma jeszcze inny mankament. Podczas gdy młyny sprawiedliwości mieliły powoli, prokuratura i media odkrywały kolejne wątki korupcyjnej układanki. Padały konkretne kwoty, jakie płacono za głosy, ujawnione zostały nazwiska organizatorów handlu, kandydatów na lokalnych polityków, których mandaty miały zostać kupione, i świadków, którzy najpierw głosy kupowali, a potem przyznawali się do tego w prokuraturze.
Dla rozstrzygnięcia protestu Wilda nie ma to być może znaczenia. Ale sami zainteresowani - wśród nich Stefanos Ewangielu, radny i były już przewodniczący Wałbrzyskiego Związku Wodociągów i Kanalizacji, oskarżony przez prokuraturę o to, że na kupowanie głosów przeznaczył 13 tys. zł, oraz jego pomocnicy - mieli dość czasu, by lansować gdzie się da tezę o uczciwości wyborów.
Przypadek Sylwii T., która najpierw złożyła zeznania obciążające Ewangielu, a później je wycofała, to tylko jeden z przykładów prób mataczenia. W niektórych wałbrzyskich mediach rozpętała się kampania mająca na celu zdyskredytowanie świadków prokuratury. Roberta S. - człowieka, który najobszerniej poinformował prokuraturę o wyborczej korupcji i sam miał kupić ok. 400 głosów - radny PO Artur Torbus w jednym z tygodników określa mianem "skruszonego gangstera". Stefanos Ewangielu szukał na niego haków w internecie. A na mieście słychać, że ten, kto znajdzie coś na Roberta S., może liczyć na kilkudziesięciotysięczną nagrodę.
O innym świadku, Marcinie B. [zeznał, że pieniądze na kupowanie głosów dostał od męża radnej Moniki Wybraniec z PO - przyp. red.], usłyszeć można z kolei, że ma problemy z głową.
Sprawę wałbrzyską trzeba wyjaśnić również po to, by przerwać ten kontredans zaprzeczeń i insynuacji.
Słowo o prezydencie Wałbrzycha
Piotr Kruczkowski do lutego kierował strukturami Platformy Obywatelskiej w mieście. Od czterech miesięcy powtarza, że o sprawie kupowania głosów nic nie wie. W rozmowie z "Gazetą" zaraz po wyborach zastrzegał jednak, że ręczyć może tylko za siebie. Wtedy nie zapewniał jak dziś, że podczas wyborów wszystko było jak należy. W pewnym momencie wymsknęło mu się nawet, że dla oczyszczenia atmosfery należałoby je powtórzyć. Wyraził gotowość ponownego poddania się pod werdykt opinii publicznej. Później jednak wycofywał się z tej deklaracji.
A przecież Kruczkowski mógł sam wpłynąć na powtórzenie wyborów, gdyby zrzekł się mandatu, co do którego zachodzą poważne podejrzenia, że został zdobyty w sposób nieuczciwy. Jednak nie zdobył się na taki krok. Zamiast tego włączył się w kampanię mającą na celu zdezawuowanie zeznań zgłaszających się do prokuratury świadków. Sugerował, że to ludzie niegodni zaufania, byli przestępcy, a cała sprawa to spisek, który ma pozbawić go prezydentury.
Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław
http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35751,9362187,Walbrzyska_Watergate__Demokracja_czeka_na_wyrok.htmlDodano: 02-04-2011 10:00Odsłon: 239
Dodano: 02-04-2011 10:00
Odsłon: 239