Wiadomości » Wrocław »
Spacerownik: co wrocławianom zostawił Get-Stankiewicz
Spacerownik: co wrocławianom zostawił Get-Stankiewicz
Na placu Solnym mieszka, w Rynku prowadzi instytut, na Jatkach się rozlicza z absurdami rzeczywistości, przy Norwida prowadzi dyskusję polityczną. Get Wrocławia nie opuścił. I nie opuści, dopóki nie zniknie ostatnia kostka wrocławskiego bruku i nie odleci ostatni gawron.We własnej postaci można go zobaczyć na fasadzie kamienicy przy pl. Solnym 2-3. I niech was nie zmyli czarny kolor skóry, masajski fartuszek i włócznia. To Get, razem ze swoimi pieprzykami, zmarszczkami i przepukliną pępkową. Artysta, który nie ma nic do ukrycia.
Kamienicę rozsławiała od średniowiecza apteka Pod Murzynem i dwie mumie, ale od roku 2000 robi to znowu Murzyn, Black-Get. Masaj, choć urodzony w Oszmianie na Litwie, co wciąż nie pozwala rozstrzygnąć kwestii narodowości. Niby skromny - przynajmniej w stroju - ale na wrocławian spoglądający z wysokości pierwszego piętra. Za to bez żadnych wątpliwości czysty politycznie, bo publicznie zlustrowany.
Zlustrowany Murzyn z Oszmiany
Wprowadził się tu w 2000 roku. Właściciele Kamienicy Pod Murzynem uznali, że bez Murzyna, który tkwił tam do czasów II wojny, interesów nie poprowadzą, a ponieważ nikt nie wiedział, jak wyglądał model do historycznego godła, Get zgodził się go zastąpić. Jak wspomina rzeźbiarz Stanisław Wysocki, który przerabiał Geta na Masaja, była to decyzja heroiczna. Najpierw należało zrobić gipsowy odlew ciała Geta, co trwało 16 godzin w dwóch sesjach. Model dźwigał na sobie blisko 150 kg, czyli kilka worków gipsu z wodą i to stojąc na jednej nodze. Gdy Wysocki już uformował mu na plecach gipsową skorupę i zaczął zakładać gipsowy pancerz na pierś, Get omdlał. Stygnący gips wydzielał takie ilości ciepła, że żaden człowiek by tego nie wytrzymał. Ale omdlenie szybko minęło, bo gdy wystraszony rzeźbiarz zaczął z Geta zrywać gipsowe skorupy, zafundował modelowi bolesną depilację.
Get był z Murzyna w zasadzie zadowolony, bo to dzięki niemu kolega lekarz zdiagnozował u artysty przepuklinę pępkową. Popatrzył na goły brzuch brązowej rzeźby i zaprosił modela do gabinetu. - Przekonałem się, że ujawnienie całej prawdy o sobie wychodzi człowiekowi tylko na dobre - stwierdził potem Get. I dlatego, gdy w Polsce zaczęła się lustracja, której jako profesor ASP podlegał, postanowił zlustrować także swoje mroczne alter ego.
Lustrował się w trzech wymiarach. Małe oświadczenie lustracyjne (rozmiar A4) przekazał do archiwum redakcji "Gazety Wyborczej", mieszczącej się w kamienicy Pod Murzynem, średnie - formatu B7 (88 cm na 125 cm) zatknął na włóczni Masaja. Natomiast największe, 3 m na 5 m, podpisał we wrocławskim Muzeum Narodowym. Oświadczenie - druk na folii naklejonej na płótno - ważyło 20 kg. - Wykorzystałem oficjalny dokument. Był brzydki, poprawiłem jego estetykę. Pracownicy IPN powinni mieć też kontakt ze sztuką - stwierdził artysta. Autograf wykonywał wodoodpornymi mazakami w kolorze żółtym, czerwonym, czarnym i niebieskim, ozdabiając go dodatkowo kwiatowym motywem. Mistrz pracował, tłum widzów podziwiał i komentował. Sam Get unikał tłumaczenia swojego wystąpienia. - Każdy powinien je sam zinterpretować - powiedział. Zaznaczył jednak, że chciał zlustrować się publicznie, bo informacje na temat jego kontaktów (a raczej ich braku) z aparatem bezpieczeństwa to ważna wiadomość nie tylko dla IPN. Wprawdzie nie wiadomo, czy ktoś się interesował przeszłością polityczną artysty profesora, ale Masajowi po lustracji przybyło zwolenników.
Dyrektor Instytutu Gładyszewa
Z tytułem i stanowiskiem profesorskim Get się nie obnosił, choć zaznaczał, że się go nie wstydzi. Wprawdzie stwierdził, że jako profesor wystąpił oficjalnie tylko raz (pisząc recenzję czyjejś habilitacji), ale za to założył w ubiegłym roku poważny, naukowy Instytut z siedzibą w Domku Miedziorytnika i filią w rynkowej Kawiarni Literatka. Patronem Instytutu jest Gładyszew, słynny radziecki wynalazca, kołchozowy mędrzec, opisany przez Włodzimierza Wojnowicza w książce "Życie i niezwykłe przygody żołnierza Iwana Czonkina". To właśnie Gładyszew odkrył nowatorską metodę pozyskiwania wysokoprocentowego alkoholu. Ani ze zboża, ani z buraków, tylko... z łajna. Kilo łajna, kilo cukru i jesteśmy po takiej stronie mocy, że oddech stracimy i łzy wylejemy.
Do filii Instytutu Gładyszewa w Literatce zajrzeć trzeba koniecznie, bo to bardzo egalitarna placówka badawcza. Jak przekonywał Get-dyrektor, nie każdy może być Einsteinem, a Gładyszewami możemy być wszyscy. Pod warunkiem, że jesteśmy ideowcami działającymi nie dla pieniędzy, ale dla czystej przyjemności. Gładyszewowie nigdy nie dokonają żadnej naukowej rewolucji, ale swoimi odkryciami czynią codzienność bardziej znośną. Wprawdzie prof. Eugeniusz Get-Stankiewicz zaznaczał, że działalność Instytutu nie sprowadza się do produkcji bimbru według receptury Gładyszewa, ale eksperymenty wódczane trwają. Kto jest gotów poświęcić się dla dobra nauki, powinien dać kelnerce w Literatce dyskretny znak. Przyniesie kieliszek i rachunku nie wystawi. Chyba że za wezwanie karetki.
Zrób to sam
Z filii instytutu jest tylko kilka kroków do głównej siedziby tej placówki, czyli Domku Miedziorytnika, zwanego familiarnie Jasiem. To miejsce z wanitatywną przeszłością, jeden z domów altarystów, czyli służby ołtarzowej pobliskiego kościoła św. Elżbiety. Domy tworzyły niegdyś mur wokół przykościelnego cmentarza, a ostatnim śladem nekropolii jest bramka łącząca Jasia z Małgosią, na której widnieje łaciński napis "Mors Ianua Vitae" ("Śmierć bramą życia"). Get wydzierżawił Jasia od miasta w 1995 roku i z domku altarysty stworzył Domek Miedziorytnika - z warsztatem w środku i galerią swoich prac na elewacjach. A właściwie ukończył dzieło, które powstało w średniowieczu, a potem przez wieki było przerabiane i ozdabiane. Zawisł tu m.in. cierniem koronowany palec z portretem Geta i wyrzeźbiona w piaskowcu słynna kompozycja "Zrób to sam", czyli zestaw składający się z krzyża, gwoździ, młotka i figury Chrystusa. Na dawnym cmentarzu, w sąsiedztwie epitafiów najmożniejszych wrocławian, którzy już dawno obrócili się w proch, przed oczami biesiadników wychylających kolejne kufle piwa i tłumami turystów rozbrzmiewa wezwanie "Zrób to sam", przypominające o osobistej odpowiedzialności każdego człowieka za ukrzyżowanie, za wybór dobra lub zła.
Te refleksje nie są jednak udziałem wszystkich, czego doświadczał i Get, i jego Domek. Miedziorytnik toczył bój nie tylko o porządek moralny, ale i o ład przestrzenny. Nieustannie upominał śmiecących turystów, sikających w nocy pijaków i wandali zostawiających brudne ślady na elewacji. Pracowicie malował na nich barwne wzorki i pokrywał dukatowym złotem, a nawet wyzłocił całe okno, "żeby było ładnie". Krasił (tak nazywał to malowanie) Domek Miedziorytnika i nie tracił nadziei, że wojnę z wandalami wygra. Pomagali mu w niej przyjaciele, którzy dostawali potem certyfikaty potwierdzające kraszenie i złocenie. Pełna lista złotników nie jest wprawdzie znana, ale są poszlaki, że mogą się na niej znaleźć krasnoludki. W kamieniczce znalazło bowiem swoją siedzibę Muzeum Krasnoludków (w budowie), o czym informuje "extra iocum, ioci causa" - czyli "na serio, żartem" emaliowana, czerwona tablica. Tablicę ufundował lud, czyli Get, choć kierownikiem muzeum zostać nie chciał. - Zaznaczam, że nie chodzi mi o to, by znaleźć krasnala, ale by gonić go. Między innymi ze studentami ASP analizujemy ten problem - tłumaczył.
Gość pod dom
Nawet jeśli krasnale do pracowni Geta nie właziły i w pracy wymagającej ogromnej precyzji nie przeszkadzały, artysta i tak spokoju nie miał. Szczególnie narzekał na głośne koncerty, od których mury drżały, ale życie w miejscu, do którego schodzi się cały Wrocław i jego goście, miało też swoje plusy. Tak jak przed wiekami, wyglądając tylko przed okno, mieszkaniec przyrynkowej kamieniczki uczestniczył w historycznych wydarzeniach. Na przykład widział przed elżbietańską farą Jana Pawła II. - To było 31 maja 1997 roku. Wprawdzie cały plac przed kościołem był zamknięty przez ochronę, ale ja wszystko obserwowałem z okna Domku Miedziorytnika. I sfotografowałem moment, kiedy papież otoczony orszakiem wychodził ze świątyni - opowiadał Get-Stankiewcz.
Po latach wykorzystał to zdjęcie, projektując wspólnie z Barbarą Idzikowską witraż dla Elżbiety. Przywołał w tym dziele także widok, który zobaczył z okna Domku po śmierci papieża: tysiące zniczy płonących wokół plakatu z wizerunkiem JP II.
Szklany portret papieża umieszczono w oknie kaplicy rady miejskiej, znajdującej się od strony Domku Miedziorytnika. Nie przypomina tradycyjnego witrażu. Wykonano go z zespolonych szyb. Między nimi znalazł się rodzaj szklanej, rozszczepiającej światło kratki. Na zewnętrzną szybę nałożono wypukły rysunek czarną farbą. Papież na witrażu jest widoczny także przez ludzi idących ulicą. Nawet nocą, i to bez podświetlenia.
Na Jatkach potrafią liczyć
Z elżbietańskiej fary do Jatek jest tylko kilka kroków. Kiedyś handlowano tu sztuką mięsa, dziś wyłącznie Sztuką, ale w jednym i drugim przypadku liczyć trzeba. Czasem wyłącznie na siebie, bo obie branże przechodziły na Jatkach poważne kryzysy, a nawet likwidację interesów. Get odcisnął tu swój ślad 20 grudnia 1978 roku, wprowadzając do artystycznego pasażu niezwykły pomnik numerologiczny. Wprawdzie, jak twierdził Pitagoras z Samos, "wszystko jest liczbą", ale nie wszyscy to doceniają. Może dlatego bardzo solidna Marmurowa Tablica ku czci Prostych Działań została w czasie stanu wojennego rozbita na kawałki. W epoce absurdu rozgłaszanie, że jeden plus jeden równa się dwa, mogło wyprowadzić z równowagi nawet niespotykanie spokojnego człowieka. Tablica została rozbita na co najmniej osiem części, z czego siedem pozbierali dobrzy ludzie i przynieśli do pracowni Geta. Artysta z prostych działań nie zrezygnował, choć wprowadził pewne utrudnienia dla wandali i w 1994 roku, po osłonięciu złotą kratą, tablicę ponownie wmontował. Skrupulatnie celebrował z grupą przyjaciół rocznicę jej odsłonięcia i sława prostych działań rosła. Rozprawiali o nich nie tylko krytycy sztuki i pisarze (Henryk Waniek poświęcił im esej "Trzydzieści siedem"), ale i matematycy. Ostatecznie wszystko jest liczbą.
Pomnikowy kurs walki z komunizmem
Wszystko jest też historią, a czasem nawet historią godną pamięci. We Wrocławiu Get dwukrotnie zgodził się tę pamięć upamiętnić. Pierwszy raz projektując pomnik "Solidarności", odsłonięty w 2001 roku na placyku przed gmachem Politechniki Wrocławskiej, u zbiegu ulic Norwida i Janiszewskiego. Artysta, przyjmując pomnikowe zlecenie, zastrzegł, że nie chce na monumencie żadnych symboli związanych z "Solidarnością" i dzisiejszą martyrologiczną ikonografią. - Stawiając na prostotę i uniwersalizm, próbowałem uchronić się od banału - tłumaczył.
Monument ma kształt obelisku na podstawie kwadratu. Składa się z pięciu kamiennych sześcianów ułożonych jeden na drugim, które od dołu ku górze pokrywa geometryczny, reliefowy rysunek. Tworzą go wklęsłe linie siatki, coraz rzadsze na wyższych kostkach pomnika. Ostatni, górny blok jest wolny od tego podziału. Zdaniem dawnych opozycjonistów ten ostatni, wypolerowany, błyszczący i wolny od krat blok to symbol wszystkich tych rzeczy, o które walczyli. Choć bywa też i interpretacja odwrotna: zaczynaliśmy walkę wspólnie, a rozsypaliśmy się jak stos granitowych kostek, usypany przez Geta koło obelisku.
Drugie miejsce "ku pamięci historycznej" znajdziemy w przejściu podziemnym pod pl. Grunwaldzkim. W lipcu 2008 roku została tu odsłonięta tablica ze szklanym portretem prezydenta Stanów Zjednoczonych Ronalda Reagana, zaprojektowana przez Geta i Barbarę Idzikowską. Artyści wykorzystali zdjęcie wykonane podczas drugiej kampanii prezydenckiej Ronalda Reagana w 1984 roku. Kompozycja została podświetlona różnobarwnymi neonami i zależnie od rodzaju światła wyłaniający się z kolorowych baloników uśmiechnięty, pewny siebie prezydent zmienia wyraz twarzy. Tablicę obiega inskrypcja "Ronaldowi Reaganowi za jego walkę z totalitaryzmem - wrocławianie".
Dla ziemi i dla nieba
Wśród znaków pozostawionych przez Geta w przestrzeni publicznej Wrocławia są dwa przeznaczone tylko dla miasta. Nie dla nas, jego mieszkańców, a dla miasta właśnie.
Pierwszy to kostka granitowa, z wyrzeźbionym na jednej ze ścianek portretem Geta. Zaprojektował ją w 1994 roku, ale nie wiadomo, kiedy wykonał i gdzie włożył. Może stał się Get częścią rynkowego bruku, a może spogląda na nogi przechodniów przemierzających jakąś uliczkę Starego Miasta.
Drugi znak to gawron. Odlany z brązu i posadzony na gałęzi drzewa rosnącego gdzieś między Kozanowem a Popowicami prowadzi żywot ptasiego stoika. Nic go nie rusza, nikt go nie niepokoi. Jego tajemnicę zna tylko jeden człowiek - Mirosław Ratajczak, krytyk sztuki i przyjaciel Geta. Ale on milczy, więc pozostaje nam tylko uważnie patrzeć. Ku ziemi i ku niebu. Jak Get.
Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław
http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35751,9438794,Spacerownik__co_wroclawianom_zostawil_Get_Stankiewicz.htmlDodano: 16-04-2011 00:00Odsłon: 180
Dodano: 16-04-2011 00:00
Odsłon: 180