Login Hasło
Tylko najświeższe wiadomości
Wiadomości » Wrocław »

Sierotka wydana na własność - historia kresowa

Sierotka wydana na własność - historia kresowa

Gdy Bronek na ekranie telewizora widzi siwiejącą kobietę, obraz wciska go w fotel - gesty, miny, głos, ma wrażenie, jakby widział swoją matkę
Nowa Sól, koniec lutego 2002. Idzie powoli, stopień po stopniu. Blok, w którym mieszka Bronek, nie ma windy. A ona od dawna ma problemy nogami. Wzięła ze sobą Małgosię, wolała w takim momencie mieć przy sobie córkę. Trudno określić stan, w jakim jest od tygodnia, gdy pierwszy raz rozmawiała z Bronkiem. Są chwile, o których mówi się: najważniejsze w życiu - ślub, rozwód, narodziny dziecka, wyjście z ciężkiej choroby. A ona coś takiego właśnie przeżywa. Zobaczy się z bratem, choć tydzień temu w ogóle nie wiedziała o jego istnieniu. Podczas rozmowy płakał do słuchawki. Przeskakiwał z tematu na temat. Niewiele się o sobie dowiedziała. Wie tylko, że ich matka już zmarła, że oprócz Bronka miała jeszcze trzech braci, którzy też już nie żyją. A pochodzi z Wilna, skąd do Nowej Soli przyjechała w transporcie przesiedleńczym. I najważniejsze - naprawdę ma na imię Danusia, a na nazwisko Jasińska, a nie Izabela Sarecka, jak w metryce.

Zresztą Bronek cały czas do niej mówił "Danusiu". Będzie musiała się przyzwyczaić.

Za drzwiami mieszkania nr 15 przy ul. Kossaka w Nowej Soli odzyska swoją tożsamość.

57 LAT WCZEŚNIEJ

Nowa Sól, jesień 1945. Gdy Bronek widzi, że ci z opieki społecznej już po nich idą, boi się. Za żadne skarby nie pójdzie do domu dziecka. Nie da się nigdzie zamknąć. Ma już 10 lat, ucieknie i jakoś sobie poradzi. Ale Henia i Danusię na pewno zabiorą.

Mama Bronka, Stanisława Jasińska, z trójką dzieci w Nowej Soli jest już od kilku miesięcy. Z Wilna - razem z mężem Bronisławem - wyjechała wczesną wiosną. Ich czwarte dziecko, Edek, zmarło jeszcze przed wojną.

Ich transport zatrzymał się w Pabianicach. Byli tam jednak krótko. Od początku im się nie układało. Ciągle się kłócili. Coraz bardziej oddalali od siebie. W końcu się rozstali - on wyjechał do Zgierza i zabrał ze sobą Bronka; ona z siedmioletnim Heniem i Danusią w beciku przyjechała na Ziemie Odzyskane, do Nowej Soli. Słyszała, że jest tu jeszcze dużo wolnych poniemieckich domów, praca i ludzie z jej stron.

Ale od początku pobyt tu jest udręką. Miasto w niczym nie przypomina Wilna - jest obce, niemieckie. Czuje się zagubiona, zdezorientowana i bezradna. Zajęła piękna willę z ogrodem, ale przyszedł jakiś człowiek i "życzliwie" powiedział, żeby uważała, bo niedługo znów będzie wojna, wrócą Niemcy i wyrżną tych, co zajęli ich domy. Przestraszyła się i uciekła. Przeprowadziła się na poddasze niepozornego domu wielorodzinnego. Dzień po przeprowadzce dowiedziała się, że w willi, którą opuściła, zamieszkał "życzliwy".

Stanisława jest niepiśmienna. Nie może znaleźć pracy. W dodatku ze Zgierza od ojca przyjechał Bronek. Ma znów pod opieką trójkę swoich dzieci. Klepią straszną biedę. A jeszcze doszło do wypadku, przez który jej je zabierają. Mały Henio podczas zabawy wychylił się z okna i wypadł z pierwszego piętra. Ogłuchł. Sąd uznał, że Stanisława nie jest w stanie zapewnić dzieciom opieki i utrzymania, pójdą więc do domu dziecka. Jest w rozpaczy.

Gdy ludzie z opieki społecznej wyprowadzają z mieszkania Henia i wynoszą zawiniętą w bet Danusię, Bronka nie ma już w domu. Wróci dopiero, jak będzie pewny, że sobie poszli.

SIEROTA Z POWSTANIA

Janowice Wielkie koło Jeleniej Góry, 1948. Siostry zakonne, które prowadzą dom małego dziecka w Janowicach, to autochtonki. Są miłe, niezbyt surowe, nie karcą dzieci. Wśród kilkudziesięciu sierot, które pod ich opieką mieszkają w pałacyku otoczonym wysokim żywopłotem, są dzieci polskie i niemieckie. Niektóre czekają na wyjazd do Niemiec, inne na adopcję, jeszcze inne wierzą, że odnajdą je biologiczni rodzice, bo ich dane - imiona, nazwiska, daty i miejsca urodzenia - są znane. Jednak o innych niewiele wiadomo. Na przykład o małej drobnej blondyneczce Izie mówi się tylko tyle, że jest „sierotą z powstania”. W metryce ma dane, które takie pochodzenie sugerują: „Izabela Sarecka, urodzona 24 maja 1944 roku w Warszawie”. Tyle że nie wiadomo, czy to prawda, bo w dokumencie jest też napisane: „dane nadane z urzędu”.

Takich dzieci jest zresztą więcej. Bo tuż po wojnie automatycznie nadawano osieroconym dzieciom, o których nic nie było wiadomo, fikcyjne nazwiska z urzędniczej listy i warszawskie urodzenie, by nie było wątpliwości, że są Polakami. Ale bywa, że tylko część danych jest prawdziwa. W przypadku Izy nie wiadomo, co jest prawdziwe, a co wymyślone.

Dzieciaczki bardzo grzecznie spacerują po ulicy, trzymając się długiego sznurka. Spacery poza sierociniec są niezwykle ważne, bo dzieci poza siostrami powinny mieć kontakt także z ludźmi zza żywopłotu. Dla małej Izy to szczególnie istotne - dziewczynka stroni od ludzi, jest nieufna i nieśmiała. Zamiast bawić się z dziećmi, woli przebywać samotnie w niewielkiej przybudówce, w której mieszkają siostry. Jej opiekunki zdają sobie sprawę, że muszą ją jakoś otworzyć na ludzi, bo właśnie zgłosiła się rodzina, która chce wziąć Izę.

GDZIE SIĘ PODZIAŁA DANUSIA?

Nowa Sól, 1946. - Nie ma u nas takiej dziewczynki - pracownica sekretariatu domu małego dziecka w Kożuchowie jest pewna. Sprawdziła w wykazie.

Stanisława prosi, by jeszcze raz poszukała na liście: "Danuta Jasińska, urodzona w 1944 roku, w Wilnie". Pani z sekretariatu jest poirytowana, ale znów cierpliwie wertuje wykaz wychowanków.

Stanisława niedawno stanęła twardo na nogach. Ma stałą pracę. W uruchomionych na początku 1946 roku Państwowych Zakładach Przemysłu Lniarskiego "Odra" jako niewykwalifikowana pracownica wykonuje męskie roboty, układa snopki lnu w stogi. Praca ciężka, ale daje stały dochód. Stanisława od razu zaczęła starania o odzyskanie dzieci. Trochę pomogli jej dobrzy ludzie - wilniuki, którzy jak ona przyjechali po wojnie do Nowej Soli. Komisja z opieki społecznej sprawdziła - dom zadbany, Bronek, który przeczekał pod mostem wizytę tych z opieki, dopilnowany, więc można kobiecie przywrócić prawo opieki nad dziećmi.

Po Henia Stanisława jedzie do domu dziecka. Wracają razem.

Ale Danusi nie ma. Najpierw matka pojechała do sierocińca, w którym umieściła ją opieka społeczna. Ale ośrodek zlikwidowano, a dzieciaki porozsyłano po innych placówkach rozsianych po całym województwie. Danusia ma być właśnie w Kożuchowie.


Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław
http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35751,9480297,Sierotka_wydana_na_wlasnosc___historia_kresowa.html
Dodano: 24-04-2011 08:00
Odsłon: 237

Skomentuj: