Login Hasło
Tylko najświeższe wiadomości
Wiadomości » Wrocław »

Mała czarna w Breslau, mała czarna we Wrocławiu

Mała czarna w Breslau, mała czarna we Wrocławiu

Prawie wszystko się tu zmieniło. Warszawa jest ważniejsza od Berlina, mężczyźni chodzą po wrocławskim bruku w szpilkach, cesarz musiał ustąpić miejsca hrabiemu, a gazety wychodzą tylko raz dziennie. Ale życie towarzyskie w towarzystwie kawy wciąż kwitnie
Jest rok 1905. Breslau, Zwingerplatz 2. Zamawiam filiżankę kawy melange i poncz z winem burgundzkim, długo wybieram czasopismo - ponad setka tytułów wabi moje oczy! - ale w końcu rezygnuję z czytania. Prawie wszystkie stoliki zajęte, w sąsiedztwie rozsiedli się dwaj znani krytycy teatralni i narzekają na publiczność, która nie rozumie ani sztuki, ani ich recenzji. Mnóstwo elegancko ubranych kobiet, a wśród nich "artystki o teatralnych obliczach". Większość pali. Dzisiaj czwartek, przyjdą członkowie stowarzyszenia śląskich dziennikarzy i miłośnicy języka włoskiego z Circlo Italano, maklerzy, syjoniści, szachiści z klubu Andersen i władze związku zrzeszającego wrocławskie kluby kręglarskie. W piątek spotkałabym fotografików i psychologów, w poniedziałek literatów, a w środę poetów. Zdobyć wolne miejsce w Cafe Fahrig, najsłynniejszej wiedeńskiej kawiarni Wrocławia - bezcenne!

Jest rok 2011. Wrocław, Rynek 56/57. Zmawiam filiżankę kawy latte i mrugam znacząco do kelnera. Udało się, razem z kawą dostaję kieliszek "gładyszówki". Trunek pędzony jest według receptury kołchozowego mędrca Kuźmy Matwiejewicza Gładyszewa, bohatera książki Włodzimierza Wojnowicza "Życie i niezwykłe przypadki Iwana Czonkina". Receptura jest trochę poprawiona, bo podobno łajno zostało jednak z procesu produkcyjnego wyeliminowane. "Gładyszówki" kupić nie można, bo do oficjalnego obrotu nie została wprowadzona, ale stali goście mogą liczyć na poczęstunek. Trzeba tylko dać umówiony znak.

Prawie wszystkie stoliki zajęte, mnóstwo "artystów o teatralnych obliczach", wśród nich Robert Gonera. Oglądam poczet dyrektorów wrocławskich teatrów - nawet Krystyna Meisner tu bywa - i profesorów Akademii Sztuk Pięknych z rzeźbiarzem Christiosem Mandziosem na czele. Większość pali. Dzisiaj czwartek, więc jest trochę spokojniej, ale w poniedziałek można tu spotkać literatów pokazujących najnowsze książki. Z kolei w pierwszy i ostatni wtorek miesiąca przychodzi prof. Michael Fleischer z Wyższej Szkoły Psychologii Społecznej. Można podyskutować o sposobach komunikacji, w tym znaczeniu słów na k, j, ch i p, bo prof. Fleischer jest twórcą "Słownika polszczyzny rzeczywistej", a k... niewątpliwie jest rzeczywista. W nadchodzący wtorek tych słów chyba bym nie usłyszała, bo to czas na "Gadki szmatki Literatki". Każda z dwudziestu osób ściągniętych pocztą pantoflową (rozstrzał duży - od prezydenta Wrocławia po Tercet Egzotyczny) dostanie pięć minut na oszołomienie słuchaczy. Tylko kunsztem oratorskim, bez wspomagania się "gładyszówką". Środy poetyckiej jeszcze nie ma, ale czasem w ogródku przysiada na kawę Tadeusz Różewicz w towarzystwie producenta filmowego Lambrosa Ziotasa. Zdobyć wtedy miejsce w Literatce - bezcenne.

Kelner nie napastuje

Gdyby nie Hitler i Jałta, Cafe Fahrig wciąż by pewnie była czynna i dziś szykowałaby się do 130. urodzin. Pozostało tylko miejsce na pierwszym piętrze kamienicy Sachsów stojącej na rogu Świdnickiej i placu Teatralnego oraz legenda, którą Cafe Fahrig postanowił zapewnić dr Grzegorz Sobel, najlepszy znawca dziejów wrocławskiej gastronomii. Kończy książkę o historii tutejszych lokali, w której Cafe Fahrig będzie jedną z największych gwiazd.

- Musi być gwiazdą. To najsłynniejsza wiedeńska kawiarnia Wrocławia, choć nie ma najstarszej metryki. Pierwszą urządził w 1876 roku wiedeńczyk Theodor Cloin przy dzisiejszej ulicy Piotra Skargi. Czyli już trzy lata po pojawieniu się nowego typu kawiarni Wrocław poznał tę cudowną nowinkę gastronomiczno-towarzyską - mówi dr Sobel.

Kawiarnia wiedeńska to, po pierwsze, wspaniałe kawy. Co ja piszę, nie kawy, a poematy: melange, czyli kawa z dużą ilością mleka i pianką, bardzo jasny franziskaner z mlekiem oraz bitą śmietaną na wierzchu, dobry na chłód i upał mazagran, bo do schłodzonej kawy należy dodać rum, kleiner brauner, czyli mała brązowa (podwójna mokka z bitą śmietaną w kolorze głębokiego brązu) albo Wiener Eiskaffee, najsłynniejszy specjał wiedeński - kawa z lodami i bitą śmietaną.

Po drugie, gazety, nawet 200-300 tytułów.

Po trzecie, przytulność i intymność, ale z oknem na świat. Małe stoliki, wygodne fotele, ciche zakamarki i przynajmniej jedna sala z widokiem na ruchliwą ulicę. Trzeba przecież mieć co komentować.

Po czwarte, kelnerzy, którzy nie pytali gości, czego sobie jeszcze życzą, gdy zauważyli ich puste już filiżanki czy kieliszki. Czekali na wzywający gest klienta.

- Szokująca odmiana dla bywalców restauracji czy winiarni, w których jeszcze po I wojnie światowej praktykowano tzw. Weinzwang, czyli podawanie obowiązkowej butelki wina do zamówionego posiłku. W kawiarni wiedeńskiej można było siedzieć cały dzień przy jednej filiżance i prowadzić ożywioną konwersację. To było miejsce dla ludzi o intelektualnych ambicjach - opowiada dr Sobel.

Fahrig kontra Domin

Cafe Fahrig stworzył Oskar Fahrig. Wiedeńczyk. Przedstawiał się jako cukiernik dworski. Sam piekł wszystkie ciasta i przygotowywał dodatki do kawy. - Przyjmował też zamówienia z dostawą do domu, co było wówczas we Wrocławiu powszechnie praktykowane - zaznacza dr Sobel. Goście mieli do dyspozycji ponad 100 tytułów prasy codziennej i czasopism, zarówno krajowych, jak i zagranicznych, oraz stoły bilardowe. Już po czterech latach istnienia kawiarnia Fahriga została uznana przez przewodnik po Wrocławiu za jeden z najlepszych lokali gastronomicznych w mieście. Szybko poczuli się tu jak u siebie ludzie ze świata kultury, którzy chcieli porozmawiać o ostatnim przedstawieniu teatralnym czy skrytykować koncert muzyczny. - Swoje stoliki mieli tu lekarze, radni miejscy, przedstawiciele świata nauki, artyści i tzw. oblatywacze kawiarniani. Większość nosiła dumnie białe bokobrody, młodzież tu nie zaglądała. Nie te ceny, nie to towarzystwo - mówi dr Sobel.

Literatka to dzieło Janusza Domina. Miejscowy. Jest kulturoznawcą, absolwentem Uniwersytetu Wrocławskiego. Ciast nie piecze. Tradycja kawiarni wiedeńskiej podobała mu się, choć wolał urządzić coś, co przypominałoby nobliwy klub angielski. A tak w ogóle to pomysł na Literatkę zawdzięcza Czechom. To u nich zobaczył knajpkę Knihomol, czyli Mól Książkowy, i postanowił, że też taką będzie miał. Dla ludzi o "szerszych horyzontach intelektualnych". Gazet ma zaledwie kilka, ale Fahriga jest w stanie pobić, bo resztę tytułów można znaleźć w internecie. Jest darmowy, tylko laptop trzeba przynieść.

Z utrzymaniem "swojego" stolika może być problem, za to młodzież tu zagląda. Wczesnostudencka, a nawet - o zgrozo - licealna. Podwędzana w tytoniowym dymie inwestuje w rozwój intelektualny.

Na historycznym kursie

Literatka istnieje dopiero dwa lata z okładem, więc jeszcze nie wiadomo, w którym kierunku podryfuje. Kawiarnia Fahriga dryfowała, oj, dryfowała. I próbowała się przystosowywać do zmieniającej się rzeczywistości.

Na początku ubiegłego wieku nowy gospodarz Gustav Spitzer postanowił ożywić ruch popołudniowy i uznał, że gości warto nakarmić. Przed kawą, po kawie, byle porządnie. Wystarczyło wprowadzić soczyste golonki i kiełbaski. Od razu pojawili się członkowie związków i towarzystw, którzy obrali sobie Cafe Fahrig za miejsce cotygodniowych spotkań. Wrocławianie uwielbiali się zrzeszać, bywało, że należeli do kilkunastu związków. Co jest naturalne, bo cyklista mógł być jednocześnie syjonistą, wielbicielem szachów i wiolonczelistą, ale oznaczało to konieczność regularnych spotkań z "samymi swoimi".

Dzisiaj na zrzeszonych nie ma co liczyć, społeczeństwo obywatelskie dopiero jest w budowie, choć Literatce udało się wyhodować jedno stowarzyszenie. To Sprężyna, która postawiła sobie za cel wesprzeć starania miasta o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury i uprawiać kulturalny lobbing. W gronie 15 członków założycieli są m.in. poetka Agnieszka Wolny-Hamkało, producent filmowy Lambros Ziotas, aktor Robert Gonera, a także dyrektorzy Teatru Lalek i Capitolu - Roberto Skolmowski i Konrad Imiela.

Ostatnio Sprężyna straciła na sprężystości, co powinno zaniepokoić szefa Literatki. Być może dlatego, że na menu godne, by konkurować z pomysłami kulinarnymi Spitzera, nie ma co liczyć, choć widuje się tu znanego reżysera i równie znanego smakosza pochłaniającego gumowe tosty. Goście mogą opowiadać, że czują się tu jak u siebie w teatrze, ale mogą też gdzie indziej szukać podniet intelektualnych tudzież "gładyszówki". Jazzmani, którzy kiedyś spotykali się w klubie Rura przy Łaziennej, teraz chodzą do Koloseum na Wzgórzu Partyzantów i odwiedzają Schody Donikąd na placu Solnym 13. Artyści (młoda generacja) zaczęli się też pojawiać w Puzzlach w Przejściu Garncarskim. Nowy lokal położony na drugim piętrze Kamienicy Artystycznej ma misję: centrum to nie tylko dyskoteki, jest tu też miejsce na kulturę ambitną, po którą w tej chwili trzeba jeździć m.in. do Firleja, Ośrodka Postaw Twórczych czy Impartu. Jeszcze nie wiadomo, czy misja zakończy się dużym sukcesem, bo ambitnych jest mniejszość.

Polityka kanapowa

Kawiarnia Fahriga też straciła swoją artystyczno-literacką klientelę. Już w połowie lat 20. zaczęli się tu pojawiać klienci chcący wyglądać na "ludzi z kasą", a w 1930 roku wrocławska bulwarówka alarmowała, że nie ma co liczyć na intelektualne rozmowy o literaturze i sztuce. - Zamiast artystów, literatów, wielbicieli teatru przy stolikach zasiedli ludzie interesu rozmawiający o biznesach nawet w sobotę wieczorem. Tak zajęci rosnącymi kursami akcji, że nawet kapeluszy nie ściągali. Powiało grozą, bo Fahrig był legendą - mówi Grzegorz Sobel. A potem było jeszcze gorzej, bo filiżankami z kawą i życiem towarzyskim zainteresował się narodowy socjalizm. W 1935 roku w ramach aryzacji firm Cafe Fahrig zamknięto. I to był ostateczny koniec.

Literatką nie interesuje się ani narodowy, ani międzynarodowy socjalizm. Biznesmeni też nie.

Politykę uprawia się w innych lokalach. Wrocławski PiS można spotkać w Blue Cafe na placu Solnym 8/9. Dobre miejsce, bo z okna kamienicy pod dziewiątką przemawiał kiedyś do wrocławian Jan Kapistran, najbardziej skuteczny mówca w historii miasta. Przekonał wrocławian nie tylko do życia w ascezie, pobożnych fundacji i wojny z islamem, lecz także do spalenia wrocławskich Żydów.

Kawa w Blue Cafe to demonstracja politycznej przejrzystości, bo stoliki stoją tak blisko siebie, że po południu cały Wrocław już wie, o czym rozmawiało dwóch panów przy espresso.

Platforma woli wypić kawę z domowego ekspresu i intymności wiedeńskiej kawiarni poszukuje w prywatnych mieszkaniach. Młodych lewicujących można ostatnio spotkać w Nalandzie przy placu Kościuszki. Piją kawę, czytają książki, a przy okazji planują, jak tu zmienić świat. Spitzer od Fahriga przewróciłby się w progu, gdyby zobaczył ich rewolucje. Przynajmniej gastronomiczne. Żadnych soczystych golonek czy będących wrocławską specjalnością kiełbasek. Tylko dania wegetariańskie "wzbogacone pięcioma elementami i pozytywną energią" oraz warsztaty tantry.

Z kolei "panów w kapeluszach", specjalistów od giełdy i prawa, można spotkać w Cafe Soul na placu Solnym. Wystarczy przysiąść na kawę w ogródku i już wiadomo, któremu notariuszowi przybyło ostatnio bogatych klientów, które firmy zwiększyły obroty, a które mają przestój. Kawa rozjaśnia umysł.


Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław
http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35751,9511098,Mala_czarna_w_Breslau__mala_czarna_we_Wroclawiu.html
Dodano: 30-04-2011 10:00
Odsłon: 251

Skomentuj: