Wiadomości » Wrocław »
Cynizm związkowych baronów z Zagłębia Miedziowego
Cynizm związkowych baronów z Zagłębia Miedziowego
Po czwartkowej rozróbie w KGHM związki zawodowe mogą tam być już tylko jeszcze bardziej radykalne. To źle wróży Polskiej Miedzi. Jeśli nie zmienią swojej polityki albo nie wymienią liderów, mogą pociągnąć firmę na samo dnoZagłębie Miedziowe to wyspa szczęśliwości. W kraju może być kryzys, ale tam - nigdy. W jednej z relacji telewizyjnych po czwartkowej zadymie pod siedzibą KGHM pewien górnik skarżył się do kamery na media, że kłamią. Bo podają, że średnia płaca to 8,6 tys. brutto, ale on na rękę dostaje "tylko" 3,8 tys. zł. To pensja, której może mu pozazdrościć niejeden mieszkaniec Wrocławia z wyższym wykształceniem. A i tak górnik ten zapomniał dodać o wypłacanej w kilku ratach nagrodzie za zysk, która równa jest czterem dodatkowym pensjom. Poza 18 pensjami pracownicy KGHM dostają też rozmaite świadczenia - dopłaty do wczasów, pieniądze na wyprawki dla dzieci i dodatkowo równowartość 5 proc. miesięcznej pensji na fundusz emerytalny. Ale górnik z KGHM i tak powie, że w Zagłębiu Miedziowym jest źle, bo od dwóch lat nie udało się wywalczyć podwyżki.
Politycy na pasku związkowców
Niedawno na łamach "Polityki" Józef Czyczerski, przewodniczący miedziowej "Solidarności", w bezczelny sposób dowodził, że 13. pensja w spółce to mit. Jego argumentem było to, że nie jest ona wypłacana osobno, ale dzielona na 12 miesięcy i uwzględniana w pensji. Więc trudno ją zauważyć. To dowód na to, że nie tylko Czyczerski, lecz także inni liderzy związkowi i działacze dawno stracili kontakt z rzeczywistością. Przez lata wpajali załodze, że podwyżki należą im się jak psu kość. W czwartek przewodniczący "Solidarności" relacjonował publicznie demonstrantom swoją niedawną rozmowę z prezesem KGHM Herbertem Wirthem. - Prezes powiedział, że udało mu się zaoszczędzić 130 mln zł. No to dlaczego nie może dać 100 mln zł na podwyżki dla załogi? - pytał Czyczerski.
To typowe myślenie związkowca z Polskiej Miedzi. Dla nich nigdy nie liczyła się długofalowa perspektywa rozwoju spółki. Są zainteresowani jedynie tym, co dzieje się teraz. Dla Czyczerskiego nie jest istotny fakt, że te 100 mln zł spółka będzie musiała płacić już co roku, również wtedy, gdy zyski będą mniejsze. Do takiego myślenia związki zostały przyzwyczajone przez uległość kolejnych ekip rządzących. Dla polityków przez lata mało istotny był rozwój spółki i ograniczanie w niej kosztów. Gdy związki zawodowe groziły strajkiem, kolejne zarządy zgadzały się potulnie na podwyżki, byle mieć spokój w firmie i dotrwać do wyborów.
Bo to, że nad wyborcami w Zagłębiu Miedziowym związki zawodowe sprawują rząd dusz, pokazały ostatnie wybory prezydenckie. Na Dolnym Śląsku wygrał je Bronisław Komorowski z PO. Tylko w powiatach lubińskim i polkowickim, gdzie koncentracja zakładów KGHM jest największa, wygrał Jarosław Kaczyński.
Lidera PiS poparła tu nie tylko "Solidarność", lecz także Związek Zawodowy Pracowników Przemysłu Miedziowego, któremu przewodniczy Ryszard Zbrzyzny, poseł SLD.
Populizm zamiast rozwiązywania problemów
Mając tak duży wpływ na mieszkańców, związki zawodowe w KGHM nie pełnią takiej roli, do jakiej zostały powołane. Nie są zainteresowane dyskusją o przyszłości firmy, a nawet o jej bieżących sprawach - np. o problemie z rozbudową zbiornika poflotacyjnego w Żelaznym Moście, który zawiera odpady po wydobytej rudzie miedzi. Jeśli nie zostanie on rozbudowany, moc przerobowa spółki będzie mniejsza. Mając tak wielki mandat społeczny i zaufanie mieszkańców Zagłębia Miedziowego, związki z powodzeniem mogłyby pełnić rolę mediatora w sporze mieszkańców z władzami KGHM o to, gdzie zbiornik rozbudować. Nie czynią tego, choć na każdym kroku zapewniają, że leży im na sercu dobro spółki i zachowanie miejsc pracy.
Związkowcy co prawda wypowiadają się czasem o niektórych inwestycjach, jak zakup złóż w Kanadzie czy ich poszukiwaniu w Niemczech, ale wyłącznie populistycznie. W czwartek na przykład Czyczerski szydził, że KGHM kupił kanadyjskie złoża i teraz pracownicy do pracy będą musieli latać samolotami. Ten tani populizm szczególnie w jego ustach brzmi dziwnie, bo trzeba pamiętać, że jest członkiem rady nadzorczej Polskiej Miedzi od 1999 roku i ma największe doświadczenie spośród wszystkich jej członków.
Ale trzeba też przyznać, że gdyby nie Czyczerski, nie zostałaby ujawniona jedna z największych patologii w Polskiej Miedzi. To on kilka lat temu nagłośnił sprawę rzekomych wynalazków, jakie przypisywała sobie SLD-owska ekipa rządząca w KGHM. Dyrektorzy oddziałów zarobili miliony złotych, wykonując to, co mieściło się w ich podstawowych obowiązkach. Czyczerski stanął na czele komisji, która udokumentowała cały proceder.
Związki zawodowe powinny patrzeć na ręce zarządowi i bronić załogi. Gdyby nie one, pracownik nie miałby żadnych praw. Problem pojawia się wtedy, gdy wyłącznie krytykują pracodawcę, i to w dodatku nierzetelnie, naginając fakty dla własnego interesu. Tak było na przykład, gdy zarząd wprowadzał nowy, motywacyjny regulamin płac. "Solidarność" i ZZPPM straszyły, że większości pracownikom pensje zostaną obniżone, by garstka "na górze" miała lepiej. Nic takiego się nie stało, bo na zmianie zyskali zwłaszcza górnicy pracujący pod ziemią.
Głupi zarząd, mądre związki
Związki zawodowe w KGHM nie potrafią inaczej funkcjonować niż w konflikcie z zarządem. Przez lata działają, tworząc wrażenie, że istnieją "dobre" związki zawodowe i "zły" zarząd. Każdy jego pomysł z góry uważany jest za głupi. Taka taktyka sprawia, że do tego, co mówią liderzy związkowi, trzeba podchodzić z ogromną rezerwą lub nie brać tego na poważnie. A przecież głosu związków powinno się słuchać. Warto byłoby na przykład wysłuchać opinii miedziowych związkowców w sprawie programu oszczędnościowego, którym chwali się zarząd KGHM. Wprowadzona kilka lat temu centralizacja zakupów doprowadziła do wielomilionowych oszczędności w spółce. Związkowcy twierdzą jednak, że są to oszczędności pozorne. Pochodzące z Chin zamienniki poprzednich materiałów są według nich znacznie bardziej awaryjne. Tylko jak w to wierzyć, skoro nie przedstawiają na to żadnego dowodu? Jak wierzyć Ryszardowi Zbrzyznemu, który całą swoją karierę polityczną zbudował na protestach i podsycaniu konfliktów z zarządem?
Zbrzyzny jest posłem SLD nieprzerwanie od 1992 roku, gdy stanął na czele 32-dniowego, najdłuższego strajku w historii KGHM. Jak sam często z dumą podkreśla, walczył wtedy o "polskość Polskiej Miedzi". Prawdą jest, że wówczas rząd rozważał całkowitą prywatyzację miedziowej spółki na rzecz zagranicznego kontrahenta. Ale mało kto jednak pamięta, że rzeczywistym powodem sporu były - tak jak i dziś - podwyżki dla pracowników.
Bój o nie toczyły wtedy "Solidarność" Czyczerskiego i postpezetpeerowski Związek Zawodowy Pracowników Przemysłu Miedziowego. Czyczerski wynegocjował z solidarnościowym rządem 650 tysięcy ówczesnych złotych podwyżki, Zbrzyzny zażądał dwa razy więcej, i to on doprowadził do strajku.
Ostatecznie związkowcy dostali mniej, ale Zbrzyzny osiągnął wtedy rzecz najważniejszą - pokazał, że jego związek jest potęgą i murem stoi za nim kilkunastotysięczna załoga.
Zbrzyzny i Czyczerski w ślepym zaułku
Ostatnia demonstracja, której szef ZZPPM był głównym moderatorem, zakończyła się rozróbą. Wbrew faktom twierdzi on, podobnie zresztą jak inni liderzy związkowi, że zajściu winny jest zarząd, bo nie wyszedł do ludzi, by z nimi rozmawiać. A zarząd wyszedł, tylko został obrzucony najpierw inwektywami, a później jajkami i puszkami z piwem. Ale liderzy związkowi idą w zaparte, bo przecież nic tak nie nakręca załogi jak konflikt ze "złym" zarządem. Swoją wersję o tym, kto jest winien zajściu, podtrzymali też publicznie wczoraj.
Liderzy związkowi z KGHM są wprawieni w przedstawianiu alternatywnych wersji rzeczywistości. Gdy wiele miesięcy temu media ujawniły wysokość ich rocznych zarobków, sięgających nawet powyżej 200 tys. zł, ogłosili, że to czarny PR, który ma wbić klin między nich i załogę. Przecież na tym najbardziej zależy zarządowi.
Jednak ta sama załoga, która stała do tej pory za Zbrzyznym, pokazała mu w czwartek żółtą kartkę. Akcja wymknęła się spod kontroli szefa ZZPPM. On i jego zastępcy długo musieli przekonywać załogę, by się rozeszła. Stało się tak dopiero, gdy Zbrzyzny obiecał jej, że wkrótce dojdzie w spółce do strajku. Wcześniej jednak nasłuchał się, że jest judaszem i że przyprowadził załogę tylko po to, by przysporzyć popularności związkowym liderom. Za kilka dni są bowiem wybory do rady nadzorczej KGHM z ramienia załogi, a związek Zbrzyznego wystawia w nich trzech kandydatów.
Sprowadzając załogę pod siedzibę zarządu, liderzy związkowi zapomnieli o żelaznej zasadzie, którą sami kiedyś wprowadzili: ludzie będą walczyć jak rycerze, pod warunkiem że królowie będą płacić żołd. Dwa lata temu, podczas poprzedniej zadymy, po burzliwej demonstracji wszystkim w spółce wypłacono po 5 tys. zł premii. Dlaczego więc w czwartek miałoby być inaczej? Związki w KGHM zawsze wysuwają postulat płacowy i dotąd zawsze im się udawało go zrealizować.
Tym razem jednak ich liderzy zorganizowali manifestację, tylko po to, by znaleźć się w radzie. Liczyli, że załoga będzie o nich walczyć za darmo, i przeliczyli się. Stali się zakładnikami własnych żądań. Taka polityka zaprowadziła ich w ślepy zaułek. Obiecali więc strajk i nie mają już innego wyjścia - muszą być jeszcze bardziej radykalni.
Pół biedy, że działając w ten sposób, szkodzą wizerunkowi firmy, która długo będzie kojarzona z zadymami nieobliczalnych związkowców, którym ciągle mało, podczas gdy reszta kraju zaciska pasa. Ale co się stanie, gdy koniunktura na rynku miedzi się załamie? Spółka, obciążona tak wysokimi kosztami pracy, zacznie pikować w dół i nic jej nie uchroni przed kryzysem.
Chyba że zmienią się liderzy związkowi. Bo na zmianę ich polityki nie ma co liczyć.
Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław
http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35751,9554365,Cynizm_zwiazkowych_baronow_z_Zaglebia_Miedziowego.htmlDodano: 07-05-2011 11:00Odsłon: 256
Dodano: 07-05-2011 11:00
Odsłon: 256