Login Hasło
Tylko najświeższe wiadomości
Wiadomości » Wrocław »

Rzemieślnik też może być profesorem. A fach warto mieć

Rzemieślnik też może być profesorem. A fach warto mieć

- Nadal pokutuje u nas przekonanie, że zawodu uczą się ci najsłabsi w szkole, że to jakiś drugi sort, a to nieprawda! Rzemieślnik też musi się sporo nauczyć i mieć talent do tego, czym się zajmuje - podkreśla Zbigniew Ładziński, prezes Dolnośląskiej Izby Rzemieślniczej
Lucyna Róg: Patrzę na ulotki, które rozdaje Dolnośląska Izba Rzemieślnicza, zachęcające do zawodu fryzjera czy mechanika samochodowego jako profesji, które dadzą młodym ludziom pracę. Rzemiosło jako alternatywa dla kultu studiowania i pracy biurowej?

Zbigniew Ładziński, prezes Dolnośląskiej Izby Rzemieślniczej: Rzemiosło daje młodym ludziom duże perspektywy. Osoba, która kończy naukę zawodu w systemie rzemieślniczym, ma spore szanse na znalezienie pracy albo stworzenie własnego zakładu. I to nie tylko w Polsce. Nasze świadectwa czeladnicze są uznawane przez kraje Unii Europejskiej, co oznacza, że nie trzeba ich nostryfikować, a kwalifikacje rzemieślników są w tych państwach uznawane. W niektórych, takich jak Niemcy, Belgia czy Francja, dyplom czeladniczy daje prawo do założenia jednoosobowego zakładu, mistrzowski - firmy, która zatrudnia ludzi. Bez odpowiedniego dokumentu nie jest to tam możliwe. Oczywiście wolelibyśmy, żeby młody człowiek, który nauczy się tu zawodu, został w Polsce, ale takie już mamy czasy, że za lepiej płatną pracą często trzeba wyjechać.

Fryzjerstwo to akurat zawód, w którym wielu młodych ludzi widzi swoją przyszłość, bo nie wymaga dużych nakładów. Wystarczy pokój na parterze budynku, trochę sprzętu i można już otwierać własny zakład. W przypadku mechanika samochodowego trzeba już mieć pieniądze na start, ale i tu można osiągnąć wiele metodą małych kroków. Znam chłopca, który zaczynał od prostych usług, takich jak wymiana oleju czy opon, potem wziął kredyt, zainwestował w sprzęt i dziś prowadzi spory zakład i zatrudnia ludzi.

Zresztą można też pracować u kogoś i wcale nie zarabiać najgorzej. Według moich obserwacji najwyżej 20 proc. młodych ludzi, którzy kończą naukę zawodu, idzie na swoje. Większość szuka jednak pracy w już istniejących zakładach.

W wielu zawodach jednak pracy nie ma i pewnie już nie będzie.

- Nie jest tak, że zupełnie nie ma już pracy, ale nie ma jej dużo. Tak jest z szewcami, kaletnikami czy krawcami. Młodzież też już nie garnie się do nauki tych zawodów, a szkoda.

Szkoda?

- Trzeba pielęgnować tradycję. W Niemczech i we Francji ci, którzy wykonują rzadkie zawody, mają preferencje. Władze lokalne zwalniają ich z podatków od nieruchomości albo rzemieślnicy płacą minimalne stawki, np. 10 proc. zwykłej wartości. W ten sposób chroni się rzadkie zawody, bo ich przedstawiciele nie mają na tyle zleceń, żeby utrzymać się wobec bardzo wysokich podatków czy cen za lokale.

Tylko po co? Może to po prostu znak czasów, że te zawody giną?

- To prawda, że kiedyś mieliśmy np. zawód kołodzieja, o którym dziś już mało kto pamięta. Ale tak samo nie jest z szewcem czy kaletnikiem. To nie są zawody już niepotrzebne. Ci rzemieślnicy przegrywają teraz z rynkiem, z masową produkcją i chińszczyzną, która wcale nie jest lepsza, tylko po prostu dużo tańsza. Nie możemy jednak doprowadzić do sytuacji, w której za kilka czy kilkanaście lat ktoś, kto zechce kupić dobre, ale nie chińskie buty albo torebkę czy też naprawić je, nie będzie miał dokąd z tym pójść.

Statystyki dotyczące liczby uczniów w zawodach rzemieślniczych pokazują, że poza ginącymi zawodami w pozostałych nie jest źle z uczącymi się. Po co więc izba wydaje pieniądze np. na ulotki?

- W tej chwili mamy około 5 tysięcy uczniów w różnych zawodach i 43 komisje egzaminacyjne. Powstają też nowe zawody rzemieślnicze, ostatnio np. fryzjer zwierząt. Rzemiosło trzeba jednak promować, bo wielu młodych ludzi nie jest świadomych tego, co może im ono dać i czego mogą się dzięki niemu nauczyć. Nadal pokutuje przekonanie, że zawodu uczą się ci najsłabsi w szkole, że to jakiś drugi sort, a to nieprawda! Rzemieślnik też musi się sporo nauczyć i też musi mieć talent do zawodu, który wykonuje. Nie każdy musi iść na studia i zdobywać tytuły naukowe, więc staramy się przekonać rodziców, żeby nie marnowały się talenty ich dzieci, które mogą być świetnymi rzemieślnikami.

Z drugiej strony nie jest tak, że wybór zawodu oznacza, że nie można się kształcić dalej. Znam wiele osób, które nie tylko nauczyły się zawodu, lecz także poszły później na studia. Chyba najlepszym dowodem na to jest prezes izby rzemieślniczej w Katowicach. Prof. Jan Klimek pochodzi z rodziny cukierników. Sam też zrobił uprawnienia czeladnicze, a później mistrzowskie. W tym samym czasie studiował. Pokazał, że można.

U nas ciągle jednak mamy podejście, że rzemiosło to coś gorszego. Zresztą prof. Klimek opowiadał mi, że kiedy robił habilitację, w swoim dossier umieścił egzaminy rzemieślnicze. Usłyszał wtedy: "A po co się tym chwalić?". Nie zmienił jednak tego, bo uznał, że nie ma się czego wstydzić, a wręcz przeciwnie. I słusznie.

Co robicie, żeby zmienić sposób, w jaki postrzega się rzemiosło?

- Musimy i staramy się wychodzić do młodzieży, zapraszać ją do zakładów, żeby miała okazję zobaczyć, jak wygląda w nich praca. Jestem też pod wrażeniem tego, co robią Niemcy, i sądzę, że będziemy stopniowo dążyć w tym kierunku. Każdego roku w Dreźnie organizowany jest Meisterfeier, Dzień Mistrza. To uroczystość przygotowana przez izbę rzemieślniczą, w której biorą udział m.in. premier landu, przedstawiciele Bundestagu, niemiecki minister edukacji, rektorzy wyższych uczelni i burmistrz miasta. Na ogromnej sali wypełnionej ludźmi dziesięciu nowym mistrzom z różnych zawodów, którzy najlepiej zdali egzaminy, wręcza się nagrody. W tym samym czasie na telebimie są pokazywani nagrodzeni i ich praca. Poza tym wszyscy nowi mistrzowie, których jest każdego roku około 400, dostają dyplomy.

To, że impreza ma taką rangę, pokazuje, jak społecznie postrzega się tam rzemieślników. To bardzo duża promocja rzemiosła. Nas jednak nie stać na organizację tak dużej uroczystości, bo są to olbrzymie koszty. W Niemczech imprezę dotują państwo i lokalne władze.

W Polsce trudno w ogóle w tej chwili mówić o pomocy państwa w organizacji dużych uroczystości rzemieślniczych, bo na razie musicie walczyć choćby o przywrócenie refundacji do praktyk zawodowych.

- Piszemy do posłów, marszałka Sejmu, premiera i nic. Dostajemy odpowiedzi, że brakuje pieniędzy. Te refundacje to nie były bardzo duże pieniądze. Chodzi o zwrot kwoty, którą zakład wydał na wynagrodzenie dla praktykanta i opłacenie mu składki ZUS. Bez nich jednak szkolenie młodzieży staje pod znakiem zapytania. Bo kto ma teraz ponosić te koszty?

To niejedyny problem, z którym się zmagamy. Bardzo wiele najmniejszych zakładów rzemieślniczych wkrótce będzie się zamykać ze względu na bardzo wysokie opłaty związane z przepisami dotyczącymi ochrony środowiska. Do 15 marca firmy musiały złożyć sprawozdania na temat tego, co robią z odpadami, ile ich mają, jak je utylizują itd. Te, które tego nie zrobiły, czeka kara 10 tys. zł. Dla wielu rzemieślników wynajęcie firmy czy zlecenie komuś wykonania takiego sprawozdania to spory koszt, podobnie jak opłacenie tak wysokich opłat środowiskowych. Wielu więc nie złożyło sprawozdania, a teraz czeka ich prawdopodobnie likwidacja, bo nie będą mieli tych 10 tys. Uważam, że po pierwsze, kara jest zbyt wysoka, a po drugie, opłaty powinny być dostosowane do wielkości przedsiębiorstwa, bo trudno porównywać malutki zakład fryzjerski z firmą produkującą chemikalia.

Sporo kłód pod nogi jest rzucanych rzemieślnikom.

- Jak w każdym zawodzie. Nie należy się jednak zniechęcać. Jeśli ktoś ma do czegoś żyłkę, to odnajdzie się na rynku.


Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław
http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35751,9540551,Rzemieslnik_tez_moze_byc_profesorem__A_fach_warto.html
Dodano: 08-05-2011 10:00
Odsłon: 288

Skomentuj: