Wiadomości » Wrocław »
Po aferze, przed wyborami. Co dalej z Wałbrzychem?
Po aferze, przed wyborami. Co dalej z Wałbrzychem?
W poniedziałek radni wygasili mandat prezydenta Wałbrzycha Piotra Kruczkowskiego. Rozpoczęło się odliczanie, bo wybór nowego musi się odbyć w ciągu 90 dni. Dla lokalnych elit i mieszkańców będzie to zarazem test i szansa. Szansa, by raz na zawsze zerwać z przyklejoną do miasta łatką polskiego PalermoKiedy w grudniu ubiegłego roku, jeszcze przed drugą turą wyborów prezydenckich w Wałbrzychu, lokalne media, a także my, informowały o tym, że wybory w tym mieście najprawdopodobniej zostały kupione, niewielu polityków przywiązywało do tego wagę. Wielu z tych, którzy dziś mają postawione zarzuty, twierdziło, że to polityczna prowokacja.
Dopiero tuż przed świętami Piotr Kruczkowski, który w drugiej turze wygrał z Mirosławem Lubińskim różnicą zaledwie 325 głosów, przyznał, że nie wszystko było w porządku. - W mieście działy się dziwne rzeczy - mówił. Potem, w wywiadzie dla "Gazety", rozwinął swą myśl: - Cała ta sytuacja bardzo szkodzi wizerunkowi miasta. Atmosfera wokół Wałbrzycha jest fatalna. Dlatego uważam, że najlepszym wyjściem byłoby powtórzenie wyborów. To pozwoli przeciąć wszelkie spekulacje. Jestem gotów poddać się weryfikacji.
Od tego czasu minęło pięć miesięcy. Kruczkowski szybko wykonał salto i od tej pory obowiązywała już wersja, że żadnego kupowania głosów nie było. Plotki zaś o tym to rzekoma zemsta politycznej konkurencji, która nie potrafi pogodzić się z przegraną. Nic to, że zarzuty kupczenia wyborczymi głosami prokuratura postawiła 11 osobom, w tym najbliższemu współpracownikowi prezydenta i szefowi klubu PO w radzie miejskiej Stefanosowi Ewangielu. Nic to, że wszystkie zarzuty dotyczyły kupowania głosów właśnie na PO. A przecież to Kruczkowski był w tym czasie szefem lokalnych struktur partii.
Musiało minąć sporo czasu, by szefowie dolnośląskiej Platformy doszli do wniosku, że pomimo zapewnień lokalnych działaczy nie wszystko jest w porządku. Struktury partii w Wałbrzychu rozwiązano.
Wyrok sądu w sprawie protestu wyborczego Patryka Wilda, który nakazał powtórzenie drugiej tury wyborów prezydenckich i wyborów do rady miasta w jednym z okręgów, nie tyle zradykalizował nastroje w PO, co dał sygnał, że trzeba się przygotować na najgorsze. Dlatego Piotra Kruczkowskiego zmuszono do złożenia dymisji. Słusznie uznano, że nie można dalej, wbrew faktom, twierdzić, że Ziemia jest płaska. O tym, że rezygnacja prezydenta Wałbrzycha nie była jego suwerenną decyzją, świadczy choćby to, że Kruczkowski chce walczyć w sądzie i odwołał się od postanowienia o powtórce wyborów.
Platforma: czas na wietrzenie szeregów
Z kręgów Platformy Obywatelskiej coraz wyraźniej słychać, że to nie Kruczkowski będzie kandydatem partii w powtórzonych wyborach. PO może teraz ogłosić nowy początek i wystawić innego kandydata. Takiego, za którym nie będą ciągnęły się oskarżenia o nieuczciwy wybór. Jeśli Platforma zdecydowałaby się iść w zaparte, udawać, że nic się nie stało, jej szanse na zwycięstwo w tych wyborach byłyby dużo mniejsze.
Do stanowiska prezydenta partia przymierza Romana Szełemeja, popularnego w mieście lekarza, dyrektora ds. medycznych szpitala w Wałbrzychu, doradcę zarządu województwa ds. służby zdrowia i właściciela prywatnej przychodni. Od czwartku pełni on obowiązki komisarza. Po wybuchu wałbrzyskiej afery zauważalne było jego zaangażowanie w sprawy miasta: został pełnomocnikiem prezydenta ds. rewitalizacji Starej Kopalni i zorganizował akcję "Posprzątajmy Wałbrzych". Szełemej ma zostać nową twarzą wałbrzyskiej Platformy. W powtórzonych wyborach gra będzie szła bowiem nie tylko o utrzymanie władzy w mieście, ale - a może przede wszystkim - odzyskanie dobrego imienia, przekonanie mieszkańców do tego, że teraz będzie inaczej, że można władzy zaufać.
Do takiej operacji niezbędne jest znalezienie odpowiedniego kandydata, ale i to może nie wystarczyć. Ostatnie wydarzenia to przecież nie efekt działalności jednego Stefanosa Ewangielu. O tym, że o kupowaniu głosów wiedzieli w partii wszyscy, świadczy szczera wypowiedź rzecznika PO w Wałbrzychu Marka Rząsowskiego. Opowiadał on w lokalnej telewizji, że Platforma zbiera cięgi za to, że dała się złapać.
Powtórzone wybory samorządowe są przygrywką do dużo poważniejszego przedsięwzięcia: za niecałe pół roku partię czekają wybory parlamentarne.
W 2007 roku w okręgu wałbrzyskim PO zanotowała świetny wynik, zdobywając ponad 46 proc. głosów, co przełożyło się na zdobycie pięciu z ośmiu przypadających na okręg mandatów. Przez cztery lata udało się jednak lokalnym strukturom roztrwonić ten kapitał. Po aferze hazardowej i udziale w niej Zbigniewa Chlebowskiego, taśmach senatora Romana Ludwiczuka i sprawie kupowania głosów trudno liczyć na powtórzenie dobrego wyniku jesienią tego roku. Ale jeśli chce się choćby zminimalizować straty, to powtórzone wybory są na poprawę notowań ostatnią szansą PO.
Wydawać się mogło, że do takiego właśnie wniosku doszły władze partii. Na listach PO nie ma ani Chlebowskiego, ani Ludwiczuka. Słychać opinie, że dla ratowania wizerunku w Wałbrzychu powinien do Sejmu startować ktoś o znanym nazwisku i autorytecie. Propozycję startu stamtąd otrzymał minister kultury Bogdan Zdrojewski. Odrzucił ją.
Zdrojewski naturalnie kojarzony jest z Wrocławiem, przez wiele lat był jego prezydentem. Co cztery lata zdobywa tu rekordową liczbę głosów. Trudno spodziewać się, że chciałby z tego rezygnować. Przymierzano więc prof. Leona Kieresa. Wspominano o możliwym starcie Józefa Piniora z SdPl. Też nic z tego nie wyszło. Sejmową listę Platformy otwierać więc będzie lokalna posłanka Katarzyna Mrzygłocka.
Wyłonienie dobrych liderów w Wałbrzychu to kolejny problem pogrążonej w kryzysie Platformy. Konkurencja w najbliższych kampaniach wypunktuje jej wszystkie afery. Prócz prowadzenia normalnej kampanii wyborczej partia będzie musiała dodatkowo przekonać wałbrzyszan, że nie jest cała zarażona korupcyjnym wirusem.
To obecnie najpoważniejsze zadanie PO do rozwiązania. Z pewnością nie służą temu ostatnie, niezrozumiałe dla opinii publicznej ruchy lokalnych działaczy. Roman Ludwiczuk, o którym Piotr Kruczkowski mówił, że zrywa z nim wszelkie stosunki, znów bryluje w jego otoczeniu. Panowie podczas otwarcia jednego z wałbrzyskich orlików grali razem w piłkę jak za starych dobrych lat. Głośno jest również o tym, że samemu Kruczkowskiemu Platforma poda pomocną dłoń. Nieobsadzone miejsce na liście kandydatów tej partii do Senatu jest zarezerwowane, jak mówi część poważnych działaczy, właśnie dla niego.
Ale skoro Kruczkowski jest złym kandydatem w powtórzonych wyborach na prezydenta, to dlaczego ma być dobrym senatorem?
Lubiński zrywa z Rosiakiem
Powtórzone wybory to szansa nie tylko dla Platformy, ale także dla Mirosława Lubińskiego. Ten były senator SLD jesienią o prezydenturę Wałbrzycha walczył pod szyldem Wałbrzyskiej Wspólnoty Samorządowej. Nie miał wyjścia, bo zgodnie z ordynacją wyborczą kandydaci na prezydenta miasta muszą wystawić własne listy do rady miejskiej. A on nie miał struktur, musiał więc z WWS zawrzeć porozumienie.
Ale każdy w Wałbrzychu wie, że WWS to przede wszystkim Longin Rosiak. Cztery i osiem lat temu odsądzany był od czci i wiary jako ten, który handel głosami opanował do perfekcji. I choć całe odium tegorocznej afery z kupowaniem głosów spadło na PO, to prokuratura informowała, że ma informacje o jeszcze jednym komitecie, który nie grał uczciwie. Nie jest żadną tajemnicą, że chodzi właśnie o Wałbrzyską Wspólnotę Samorządową.
Lubiński wie, że jeśli chce być traktowany jako wiarygodny, nieuwikłany w lokalne układy kandydat i poważnie myśli o zwycięstwie, z WWS musi zerwać. Tym bardziej że po wyroku sądu nakazującego powtórkę wyborów Rosiak, wietrząc zwycięstwo Lubińskiego, już czuje się w mieście pierwszym kadrowym i przymierza się do rozdawania przyszłych stanowisk.
Lubiński ogłosił, że w powtórzonych wyborach będzie grał na własny rachunek. To znacznie zwiększy jego szanse. A po ewentualnym zwycięstwie przyniesie mu korzyści polityczne. Nie będzie musiał spłacać żadnych długów. Zyska to, co w polityce niezwykle ważne - wolną rękę w doborze kadr.
Mieszkańcy: czas postawić na uczciwych
Dla uratowania wizerunku Wałbrzycha wysiłek partii i środowisk politycznych jednak nie wystarczy. Miasta nie uda się zmienić bez zaangażowania mieszkańców, którzy na pewno do polityki są zniechęceni, czują się oszukani i niepotrzebni. Znajomi z Wałbrzycha wielokrotnie żalili mi się, że na wybory nie chodzą, bo nic one nie zmieniają i nigdy nie były tu uczciwe. Ale może nadszedł moment, by skończyć z takim przekonaniem i jeszcze raz spróbować powalczyć o swoje miasto.
Tylko od mieszkańców zależy, kto przez najbliższe trzy lata (a może nawet dłużej) będzie dbał o Wałbrzych. Tylko oni, uczciwie głosując w uczciwych wyborach, mogą sprawić, że ich miasto odzyska dobre imię i zerwie z przyczepioną po ostatnich wyborach łatką polskiego Palermo.
Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław
http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35751,9681186,Po_aferze__przed_wyborami__Co_dalej_z_Walbrzychem_.htmlDodano: 28-05-2011 10:00Odsłon: 237
Dodano: 28-05-2011 10:00
Odsłon: 237