Login Hasło
Tylko najświeższe wiadomości
Wiadomości » Wrocław »

Archeologiczne Eldorado na wrocławskim Nowym Targu

Archeologiczne Eldorado na wrocławskim Nowym Targu

To najbardziej sensacyjne badania archeologiczne we Wrocławiu - w mierzwie zalegającej Nowy Targ zachowały się przez 700 lat ludzkie dłonie, pieczęć papieża Benedykta XI, fałszywe kości do gry i średniowieczna lodówka. A także ślady "naszych", zanim wyrzucili ich "obcy".
Wykopaliska zaczęły się w listopadzie ubiegłego roku, bo pod Nowym Targiem ma zostać wybudowany parking. To największe - po badaniach na placach Dominikańskim i Wolności - pole archeologicznej eksploracji we Wrocławiu. Łącznie 35 arów wielkiego bałaganu. Archeolodzy dokopali się właśnie do średniowiecznego miasta.

- Na placu zalegały błoto i mierzwa, niemal brak śladów wysypywania piaskiem. Rynek sprzątano znacznie częściej. Ale był on reprezentacyjnym placem Wrocławia, a Nowy Targ tylko rynkiem pomocniczym. Nikt się nie wysilał, żeby zrobić zeń salon. Od końca XII wieku poziom placu podniósł się o ponad cztery metry - tłumaczy prof. Jerzy Piekalski, który kieruje pracami archeologicznymi na Nowym Targu.

Bałagan jest konserwujący. I demaskujący. Wiadomo, kto tu mieszkał, jak pracował i jak oszukiwał. Wszystkie grzechy zostały policzone, a lista obecności zrobiona.

Nasi mieli liche chaty

Najpierw ten teren zajęli "nasi", czyli autochtoni. Narodowość określić trudno, ale "nasi" to miejscowi, w przeciwieństwie do "obcych", czyli przybywających z Zachodu osadników, zwanych "gośćmi" lub częściej "Niemcami".

"Nasi" pojawili się dopiero pod koniec XII wieku. Wcześniej stał tu tylko kościół św. Wojciecha, strzegący cmentarza, który ciągnął się przez teren późniejszego Rynku aż do kościoła św. Elżbiety.

"Nasi" nie byli hedonistami, żyli bardzo skromnie. Zbudowali zrębowe chaty (z poziomo i warstwowo ułożonych bali drewnianych łączonych w narożnikach za pomocą zacięć) i klecie plecionkowe. Liche, jak się je porównuje z budownictwem o konstrukcji szkieletowej, czyli tak typowym dla Niemiec "fachwerkiem". Wprawdzie prof. Piekalski wzdraga się na słowo "liche", bo jak podkreśla, ma duży szacunek dla miejscowej kultury, ale tutejsze pomysły architektoniczne przegrywały z zachodnim importem. Tyle że ulice robili porządne: najpierw wbijali słupy drewniane, na nich układali co 3-4 m dźwigary (poprzecznie do biegu ulicy), potem wzdłuż linii ulicy kładli legary, a na końcu (znów poprzecznie) grube na 4-6 cm dranice. Plac można było przejść suchą nogą, a nawet przejechać lekkim wozem. To ważne, bo teren był błotnisty, zalewowy, a buty drogie.

Nie wiadomo, z czego mieszkańcy się utrzymywali, choć przez lata archeologowie i historycy utrzymywali, że byli rzemieślnikami. W latach 60. prof. Józef Kaźmierczyk przebadał teren przy nieistniejącej już ul. Drewnianej (między Nowym Targiem a Nankiera) oraz obok kościoła św. Wojciecha. Znalazł pozostałości pracowni rzemieślniczych - kowalskich i ślusarskich, wysokiej klasy noże ze stali damasceńskiej i odpady z pracowni złotniczych, drobne przedmioty i naczynia drewniane, buty, pasy, pochewki noży. Ale na samym Nowym Targu śladów po produkcji rzemieślniczej właściwie brak.

- Odkryliśmy tylko XIII-wieczną pracownię szewską, o czym świadczy mnóstwo ścinków nowych skór, rzeźnię oraz cegielnię z pozostałościami źle wypalonych cegieł - mówi archeolog Kamila Marcinkiewicz, zastępca prof. Piekalskiego.

Cegielnia badaczy zaskoczyła. - Bo stara, czynna w tym samym czasie co warsztat szewski. Znamy mieszczańskie cegielnie, ale XIV-wieczne. Przypuszczam, że ta mogła zostać założona dla potrzeb budującego się kościoła św. Wojciecha lub pobliskiego szpitala pw. Ducha Świętego - tłumaczy Piekalski.

Jedno jest pewne - w drugiej połowie XIII wieku domy i klecie zostały zrównane z ziemią, a "nasi" się musieli wynieść. Nowy Targ zaczął swoją karierę targową, jako rynek pomocniczy w lokacyjnym mieście, urządzanym przez kolonistów z Zachodu.

Poszukiwana ręka wisielca

"Ma kształt kwadratu, środek pokryty jest błotem i hałdą ziemi, służy jako miejsce postoju przybyszów i ich bydła" - tak na początku XVI wieku opisał Nowy Targ Bartłomiej Stein. Handlowano tu nabiałem, warzywami i drewnem, tutaj też znajdowały się pierwsze wrocławskie kuźnie, szopa do wypalania wapna i kierat do jego rozbijania.

Po bydle została mierzwa i drewniane konstrukcje, służące do segregacji zwierząt, po kupcach resztki drewnianych kramów i ludzkie dłonie. A może nawet stopa w bucie i kawałek podudzia.

- Dłonie są dwie, jedna z fragmentem ramienia. Wygląda na to, że złamano je krótko przed śmiercią lub zaraz po śmierci. Takie ślady powstają przy rozciąganiu kości (trzeba jednak do tego użyć ogromnej siły) lub przy łamaniu ich tak, jak się łamie gałąź na pół - tłumaczy antropolog Małgorzata Bonar, specjalizująca się w medycynie sądowej.

Archeolodzy wykluczają wypadek lub egzekucję. - Myślę, że w tym przypadku mamy do czynienia z przedmiotami o charakterze magicznym, mającymi zapewnić kupcom powodzenie w interesach. Szczególną popularnością cieszył się kciuk wisielca, który ucinano zaraz po egzekucji i troskliwie przechowywano w domu bądź pod ladą kramu, żeby zapewnić sobie szczęście. Niezwykle skutecznym talizmanem miała być też zasuszona ręka wisielca, zwana "ręką chwały", umożliwiająca otwieranie wszystkich zamków i chroniąca złodzieja przed zdemaskowaniem. Handel takimi amuletami był powszechny. We wnętrzu szubienicy w Lubomierzu znaleźliśmy szczątki wisielca, z rękami skrępowanymi do tyłu. Bez dłoni - mówi Paweł Duma, archeolog.

Nie wiadomo natomiast, do czego mogła być wykorzystywana stopa, ale w zasadzie całe ciało skazańca cieszyło się w praktykach magicznych dużym zainteresowaniem. Krew także. - Ta, która wyciekła ze skazańca w czasie egzekucji, była troskliwie zbierana, bo można było na niej nieźle zarobić. Nawet piasek splamiony krwią znajdował nabywców. Wierzono, że krew wypita leczy padaczkę, konwulsje i inne choroby napadowe. Natomiast szmatki namoczone w krwi skazańca układano pod ladą kramu, żeby się wiodło - tłumaczy Duma.

Tylko dziecięcy paluszek w rękawiczce sprzed siedmiuset lat to ślad po wypadku, a nie po magii. - Dziecko miało od dwóch do siedmiu lat i delikatne kości. Wystarczyło, że na jego rączkę upadło coś ciężkiego, na przykład kamień, i nieszczęście gotowe. A na placu targowym o wypadek nie było trudno - opowiada Bonar.

Kości zostały rzucone

Nie tylko ludzkie kości pomagały bywalcom Nowego Targu dojść do dużych pieniędzy. Zwierzęce też. Na placu toczyła się wielka gra. Archeolodzy znaleźli kościane i drewniane bierki do gier planszowych, figury szachowe i kostki sześcienne. W średniowieczu gra w kości była ulubioną rozrywką rycerstwa i istniały nawet specjalne szkoły uczące wprawnej gry oraz gildie "kościarzy". Mieszczanie też się tym przyjemnościom chętnie oddawali, co niejednego doprowadziło do ruiny. Wincenty Kadłubek w swojej kronice z początku XIII wieku opisuje rozgrywkę w kości pomiędzy księciem Kazimierzem Sprawiedliwym i jakimś Janem. Ów Jan, przegrawszy dużą sumę pieniędzy, miał uderzyć księcia w twarz i uciec.


Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław
http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35751,9757674,Archeologiczne_Eldorado_na_wroclawskim_Nowym_Targu.html
Dodano: 12-06-2011 09:00
Odsłon: 351

Skomentuj: