Login Hasło
Tylko najświeższe wiadomości
Wiadomości » Wrocław »

Murdzek: Strefa to nie jest miejsce na eksperymenty

Murdzek: Strefa to nie jest miejsce na eksperymenty

- Wśród naszych inwestorów jest taki, który brał pod uwagę 27 lokalizacji w Europie. Naprawdę trzeba pokazać się z jak najlepszej strony, żeby wygrać w takiej rywalizacji - mówi Wojciech Murdzek, prezydent Świdnicy, jeden z sygnatariuszy apelu do premiera Donalda Tuska o przywrócenie dotychczasowych władz WSSE "Invest-Park".
Tydzień temu na zgromadzeniu wspólników wałbrzyskiej strefy ekonomicznej przedstawiciel ministra gospodarki zdecydował, że miejsce sprawdzonych menedżerów Mirosława Grebera i Dariusza Kasprowicza mają zająć osoby bez doświadczenia w biznesie, za to związane z PSL - Urszula Solińska-Marek i Jadwiga Jarmułowicz. Zmiana władz w strefie wywołała wojnę. Wypowiedzenia złożyła cała załoga spółki, inwestorzy strefy ślą apele do premiera Tuska, a samorządowcy z gmin, na terenie której działa strefa, w Warszawie złożyli petycję z prośbą o przywrócenie poprzedniego zarządu. Z wicepremierem Pawlakiem mają się spotkać 29 czerwca.

Rozmowa z Wojciechem Murdzkiem

Lucyna Róg: Reakcja samorządowców na nieoczekiwaną zmianę zarządu w wałbrzyskiej strefie ekonomicznej była błyskawiczna. Zebraliście się w ciągu jednego dnia.

Wojciech Murdzek, prezydent Świdnicy: Odezwało się w nas zwykłe poczucie sprawiedliwości. Dla wszystkich stało się oczywiste, że nie można milczeć w takiej sytuacji. Stąd gotowość ze strony samorządowców, by przełożyć swoje plany, zmienić grafik zajęć i przyjechać na spotkanie w Świdnicy z drugiej części województwa czy nawet sąsiedniego regionu. Nie musieliśmy się jakoś szczególnie nawzajem przekonywać. W pięć minut mieliśmy też ukończony tekst apelu do premiera Tuska. Nie filozofowaliśmy nad nim i nie kłóciliśmy się, bo i o co? W tej kwestii jesteśmy zgodni: piątkowe wydarzenia nie powinny mieć miejsca. Doceniamy rzetelną pracę i sukcesy poprzedniego zarządu, dlatego naturalne dla nas jest to, że stajemy w jego obronie. Gdybyśmy nie szanowali tego, co poprzednie władze spółki robiły dla naszych gmin, to pewnie umawialibyśmy się przez miesiąc na takie spotkanie.

Za co samorządowcy tak cenią poprzedni zarząd?

- Powszechna wiedza na temat tego, jak wygląda ściąganie inwestycji do gminy, jest taka: pojawia się inwestor i najpierw w strefie wszyscy milczą, bo nie mogą powiedzieć, kim on jest, żeby nie spalić tematu, a potem już wbija się łopatę na budowie nowej fabryki. Kilkanaście miesięcy później w gminie stoi zakład, firma działa, a pracownicy pracują. A to nie tak! Przygotowywanie procesu inwestycyjnego to w przypadku bardzo szybkiego tempa kwestia kilku miesięcy. Najczęściej jednak trwa to kilkanaście miesięcy, a czasem, jeśli w grę wchodzą zmiany planistyczne, taki proces może ciągnąć się i dwa lata. Tego, co się wtedy dzieje, nie widać, a przecież pomiędzy uroczystym podpisaniem umowy, wbiciem łopaty czy pojawieniem się pierwszych cegieł na budowie jest jeszcze masa pracy wielu ludzi - pracowników strefy, urzędników, instytucji opiniujących czy nawet dostawców mediów. To dziesiątki spotkań roboczych, negocjacji, sporządzanie setek dokumentów. Każde słowo w czasie tego procesu inwestycyjnego musi mieć stuprocentowe pokrycie. Jeśli tworzymy wielostronicową umowę, ona musi być bardzo precyzyjna, bo każde złe sformułowanie może oznaczać kilkumilionowe konsekwencje dla którejś ze stron. Trzeba na sobie polegać, żeby razem zdobyć dobrą pozycję i szacunek w oczach inwestora. Tego wszystkiego nie powinno się przekreślać z dnia na dzień bez ważnego powodu.

Na ile w procesie inwestycyjnym przyciągnięcie inwestora jest kwestią skutecznych działań strefy, a na ile jest to kwestia atrakcyjności samorządu i jego starań?

- Najczęściej inwestorzy trafiają bezpośrednio do strefy. Często działają też przy pomocy Polskiej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych. Od czasu do czasu zdarza się, że inwestor najpierw pojawi się w samorządzie, ale jak tylko dowie się, że jest tam strefa i może skorzystać z jej przywilejów, to zaraz w tej strefie wyląduje. Dlatego profesjonalizm osób zarządzających strefą jest tak ważny. To muszą być najlepsi z najlepszych, ludzie o ogromnej wiedzy, znajomości biznesowych realiów, inteligentni i wrażliwi. Tacy, którzy wiedzą, że w kontaktach z inwestorem liczy się każde pół słowa. W takich przypadkach istotna jest też "lista referencyjna", czyli to, że zarząd obsłużył już takich inwestorów jak Colgate-Palmolive, Electrolux, 3M czy IBM. Inwestor, wiedząc o tym, nie musi już sprawdzać, czy osoby, z którymi przyszło mu współpracować, znają się na rzeczy. Wie, że ma do czynienia z profesjonalistami, i może od razu przejść do konkretów.

Przedsiębiorca szukający lokalizacji dla swojej inwestycji pyta też tych, którzy już zainwestowali, jak im się współpracuje ze strefą i z samorządem. Jeśli usłyszy cokolwiek złego, szuka dalej. Wiem, że wśród naszych inwestorów jest taki, który brał pod uwagę 27 lokalizacji w Europie. Naprawdę trzeba pokazać się z jak najlepszej strony, żeby wygrać w takiej rywalizacji.

Z drugiej strony może się pojawić zarzut, że nie jesteście otwarci na zmiany. Przyzwyczailiście się do obecnej sytuacji i nie chcecie dać szansy nowemu zarządowi.

- To absurdalny zarzut. Zilustruję to przykładem: jako prezydent miasta po pięcioletniej kadencji dyrektora szkoły mogę oczywiście zakończyć ją, ogłosić konkurs i szukać następnego. Ale jeżeli ja mam do czynienia z dyrektorem, który świetnie sprawuje swoją funkcję, to nie wpadłbym na pomysł, żeby sobie poeksperymentować: zwolnię go dziś i zobaczymy, co to będzie? Tak nie można. Jeśli są uwagi i zarzuty wobec zarządu, to podejmuje się jakieś próby naprawienia sytuacji, a gdy to nie daje rezultatu, szuka się lepszych następców. Jeśli jednak wszystko dobrze działa, jest pełne zrozumienie dla działań zarządu i satysfakcja z efektów jego pracy, to jaki cel ma pozbywanie się dobrych władz? Jeśli wyprzęga się z zaprzęgu konie ciągnące pod górę ciężki wóz, to czego się można spodziewać? Tylko katastrofy.

Odpowiedzialny za ostatnie zmiany w strefie minister gospodarki Waldemar Pawlak najpierw milczał, a potem na konferencji prasowej ogłosił, że nowy zarząd to normalna zmiana korporacyjna.

- Minister Pawlak popełnia błąd, bo nie liczy się z tym, że pewne rzeczy wymagają lat współpracy. Gdy w grę wchodzą poważne i zaawansowane już rozmowy z inwestorami, a co za tym idzie, inwestycje na setki milionów złotych, w cywilizowanym kraju nie może być tak, że nagle na zgromadzeniu wspólników strefy pojawiają się dwa nikomu nic niemówiące nazwiska jako nowi członkowie zarządu, a przedstawiciel ministerstwa nie czuje się w obowiązku nawet ich przedstawić. Jak mamy wierzyć, że jako gminy jesteśmy dla strefy i resortu partnerem? Przecież to gmina rozmawia z zarządem strefy choćby o działkach, zmianach w planach zagospodarowania przestrzennego i wielu innych kwestiach niezbędnych dla rozpoczęcia inwestycji. Nic by z tego nie wyszło, gdyby strefy działały bez współpracy z samorządem. A skoro mamy współpracować, to nie można nas lekceważyć. Minister powołuje się na prawo, które formalnie daje mu możliwość powołania nowego zarządu, gdy kończy się kadencja poprzedniego. Pamiętajmy jednak, że kadencje temu zarządowi kończyły się już wielokrotnie i żaden z poprzednich ministrów nie wpadł na pomysł, by psuć coś, co jest przykładem dla Polski i zdobywa uznanie na arenie międzynarodowej.

Minister Pawlak swoimi wypowiedziami sprawia jednak wrażenie, że to on podjął decyzję zgodną z prawem, a cała wrzawa to awantura o jednego człowieka. Użył nawet sformułowania, że " inwestycje realizowane są w strefie ekonomicznej, a więc w spółce, która ma stabilną i pewną pozycję, a nie w ogródku byłego prezesa".

- To nie jest zręczne sformułowanie, bo nie rozmawiamy o ogrodach działkowych. Problem jest inny. Mówimy o strefie ekonomicznej, której działania są dla naszych gmin bardzo ważne. Jeżeli minister ma jakąś inną wizję funkcjonowania stref, to moim zdaniem powinien zacząć ogólnopolską dyskusję - obwieścić, że skończył się pewien etap, zaczyna się inny i teraz idziemy w jakimś konkretnym kierunku, ale żeby tego dokonać, potrzebne są takie i takie zmiany.

Zakładając, że minister miał zastrzeżenia wobec zarządu strefy, nie musiał ich publicznie rozgłaszać, ale najpierw omówić z udziałowcami strefy, jakimi są samorządy. Ale skoro zarzutów nie było, zarząd miał stuprocentowe poparcie, dostał absolutorium, a nawet nagrodę, a strefa zajmuje trzecie miejsce w europejskim rankingu stref i 17. na świecie, to owszem, minister ma formalnie prawo postąpić, jak postąpił, ale my, jako samorządowcy, mamy prawo pytać o rację tej decyzji. Nie uzyskując odpowiedzi, mamy również prawo czuć się niepoważnie traktowani.

29 czerwca jesteśmy umówieni na spotkanie z ministrem i mam nadzieję na szczerą rozmowę. Nie jest przecież tak, że nam jakoś szczególnie zależy na wyrażaniu swojego protestu czy oburzenia. Zabrakło nam po prostu normalnej rozmowy, dialogu. Liczę na to, że to spotkanie z panem ministrem będzie szansą, by to nadrobić.

Wierzy pan w to, że minister nie będzie chciał zamieść sprawy pod dywan? Nie obawiacie się, że spotka się z wami dla świętego spokoju, ale nie wycofa się ze swojej decyzji?

- Świętego spokoju już nie ma. To nie jest tak, że sprawa przycichnie, a my zapomnimy. Będziemy obserwować każdy ruch w strefie i domagać się zmian, jeśli efekty tych ostatnich będą złe. Mam jednak naprawdę nadzieję, że dużo łatwiej i przyjemniej jest robić coś razem i mówić jednym głosem, niż spierać się. Oczywiście sami też jesteśmy otwarci na dyskusję. Jeżeli mylimy się w czymkolwiek, to chcemy, by pokazano nam, co powinniśmy zmienić.

Stoicie jednak na dużo gorszej pozycji w pertraktacjach. To minister ma władzę i może chcieć przeczekać całą wrzawę, bo samorządy nie mają innego wyjścia: i tak muszą jakoś dogadać się ze strefą. Chodzi przecież o nowe inwestycje, czyli pieniądze do budżetu gminy i miejsca pracy.

- Mam nadzieję, że minister tak nie myśli. Oczywiście jego ostatnie wypowiedzi pokazują, że mocno obstaje przy swoim, ale liczę na to, że waga sytuacji spowoduje, że zostaniemy poważnie potraktowani. Poza tym zwróćmy uwagę na to, że wszystko to, co dzieje się w ostatnich dniach, uważnie obserwują zarządy innych stref w Polsce. Ich prezesi zadają sobie pewnie pytanie, czy i oni, mimo sukcesów, nie zostaną znienacka odwołani.

Załóżmy jednak najbardziej negatywny ze scenariuszy. Zmiana zarządu nie zostaje cofnięta i na stanowiskach zostają nowa pani prezes i wiceprezes.

- W takiej sytuacji, według mnie, oznaczałoby to, że minister obejmie strefę szczególnym patronatem. Będzie angażował się w nią dziesięć razy bardziej niż do tej pory i dopieszczał ze wszech miar inwestorów, żeby nie doszło do jakichkolwiek niepowodzeń, które pokazałyby, że popełnił błąd. Cokolwiek złego stanie się teraz w strefie, będzie przecież rozpatrywane jako skutek zmiany zarządu. Na jego miejscu bałbym się takiej odpowiedzialności.

Samorządowcy też sporo ryzykują, bo jeśli minister nie wycofa się z decyzji, będą musieli współpracować z władzami spółki, przeciw którym protestują.

- Chcę to wyraźnie zaznaczyć - protestujemy przeciwko nietraktowaniu nas jako partnerów i podejmowaniu decyzji bez uzasadnienia. Nie protestujemy przeciw nowym osobom w zarządzie, bo ich nie znamy. Podkreślamy jedynie, że po ich CV nie widać, by miały do tej pory doświadczenie z wielkimi inwestycjami i inwestorami. Zupełnie nie rozumiemy więc, dlaczego te osoby miałyby być lepsze od dotychczasowego zarządu, i boimy się, czy sprostają wysoko postawionym wymaganiom.

Przyzna pan jednak, że nowe członkinie zarządu mogą odebrać działania samorządowców jako afront wobec siebie, a to na pewno nie pomoże we współpracy w przyszłości.

- Po ludzku pewnie mogą tak to właśnie odebrać. Ale my nie bronimy poprzedniego zarządu z czystego sentymentu. Być może panie, kandydując do zarządu, niekoniecznie wiedziały, w jak dużym zamieszaniu wezmą udział. Po pierwszych godzinach od powołania nowe władze powinny ocenić, czy nie jest dla nich zbyt trudnym zadaniem działanie w środowisku, które tak zareagowało na sytuację, i z załogą, która zadecydowała, że odchodzi. Na ich miejscu powiedziałbym: nie miałem wiedzy, w jakiej "przygodzie" uczestniczę, dziękuję, wycofuję się, bo nie chcę szkodzić innym i nie chcę, by ludzie tracili przeze mnie pracę. Myślę, że w takiej atmosferze nie są w stanie w krótkim czasie uzyskać dobrych rezultatów, z których będą w końcu rozliczane. Z marszu muszą też przejąć kilkanaście poważnych rozmów o planowanych inwestycjach z ludźmi, których nie znają i którzy będą wobec nich nieufni. Będą musiały nauczyć się tego same, i to bez wsparcia doświadczonej załogi, która planuje odejście.


Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław
http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35751,9804776,Murdzek__Strefa_to_nie_jest_miejsce_na_eksperymenty.html
Dodano: 18-06-2011 10:00
Odsłon: 239

Skomentuj: