Wiadomości » Wrocław »
O Europejską Stolicę Kultury nadal trzeba walczyć
O Europejską Stolicę Kultury nadal trzeba walczyć
Zbieracz puszek do przechodzącego przez Rynek prezydenta miasta: "Chyba dobrze, że wygraliśmy tę kulturę?" Bardzo dobrze! Dla mnie i dla pana. Dla tych, którzy uwielbiają awangardową sztukę, i dla tych, którzy wolą jelenie na rykowiskuTo, że zostaliśmy Europejską Stolicą Kultury, nie oznacza, że Stonesi przespacerują się po Starówce, wszyscy wrocławianie zostaną zapędzeni kijem do filharmonii, a dyrektorzy teatrów będą kąpać się w złotych wannach i przestaną narzekać na małe budżety. Możemy jednak mieć ładniejsze miasto, mniej patologii społecznych, więcej miejsc pracy i większe dochody. Napisałam "możemy mieć", bo tytuł Europejskiej Stolicy Kultury to dopiero szansa na awans miasta. Od nas zależy, czy tę szansę wykorzystamy.
Porozmawiajmy o pieniądzach
Z punktu widzenia skarbnika Wrocławia tytuł ESK to konieczność intensywnego starania się o pieniądze. Owszem, dostaniemy Nagrodę im. Meliny Mercouri, greckiej minister kultury, pomysłodawczyni tytułu, ale to tylko 1,5 mln euro. Tymczasem miasto planuje wydać na przygotowania i obchody ESK 314 mln zł. Trochę więcej niż połowę tej kwoty wyłoży gmina. Reszta ma pochodzić z programów europejskich, budżetów państwa i województwa oraz od sponsorów. Ale Europejskim Stolicom Kultury wszyscy chętniej dają. Bo te pieniądze się zwrócą.
Ideą Europejskiej Stolicy Kultury jest wzajemne poznanie, zbliżenie i dialog międzykulturowy Europejczyków. Miasta noszące tytuł ESK przez rok skupiają na sobie uwagę całego kontynentu. Organizowane przez nie wydarzenia kulturalne są reklamowane w całej Unii. Nam ta reklama jest bardzo potrzebna.
Wrocław zajmuje wprawdzie 34. miejsce pod względem wielkości wśród miast Unii Europejskiej, ale na liście miast znanych i rozpoznawanych jest znacznie, znacznie niżej. W aplikacji nazwano to mądrze "przezwyciężeniem enigmatyczności". Musimy przestać być anonimowi dla reszty kontynentu, pokazać, że jesteśmy jego częścią. Nie tylko dzięki wspólnej historii.
Popularność to pieniądze, turystyka kulturalna jest motorem gospodarki. Niech nas poznają, zakochają się, a potem zostawią pieniądze w hotelach, kawiarniach, restauracjach czy sklepach pamiątkarskich. Tytuł ESK ma pomóc miastom także w rozwoju gospodarczym. Wspólna Europa jest projektem budowanym przede wszystkim na fundamentach gospodarczych, więc i w projekcie czysto kulturalnym (jak by się wydawało) komponent biznesowy jest bardzo ważny. A kultura może być przecież bardzo dochodowa. I dla obywateli, i dla państwa. Każda złotówka wydana z budżetu na kulturę przynosi temu budżetowi prawie 3 zł w postaci różnych podatków.
Problem może być sukcesem
Były stolice, które ze swojego tytułu zrobiły trampolinę. Jak francuskie Lille w latach 80. główny ośrodek zagłębia górniczo-hutniczego, stolica regionu Nord-Pas-de-Calais, którego oddalenie od centrów francuskiej kultury i zapóźnienie cywilizacyjne wykpiwano w komediach. Po zamknięciu nierentownych kopalń konieczna była restrukturyzacja gospodarki. Lille walczyło więc o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, a potem o to, żeby jak najwięcej z niego dla miasta wycisnąć. Pod koniec przygotowań do kulminacyjnego roku 2004 dla ESK pracowało 17 tysięcy wolontariuszy!
Oczywiście problemy Lille nie znikły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Miasto ma nadal wysokie bezrobocie, ale Europa o nim usłyszała, turystyka kulturalna rozwija się, kopalnie przestały straszyć, a Paryż już się nie śmieje.
My też dostaliśmy tytuł Europejskiej Stolicy Kultury nie tylko dlatego, że jesteśmy ciekawym miastem i największą część własnego budżetu przeznaczamy na kulturę, ale również dlatego, że mamy mnóstwo problemów. Kiedy prezydent Dutkiewicz opowiadał międzynarodowej komisji, co i za co budujemy, oraz przekonywał, jacy jesteśmy piękni, za jego plecami wyświetlały się czarno-białe zdjęcia rozpadających się czynszówek Nadodrza, zrujnowanych fabryczek Przedmieścia Oławskiego, przygnębiających blokowisk. To, co opowiadał, jest prawdą; to, co pokazywał, też.
Jurorów wizytujących Wrocław wcale nie urzekły Hala Stulecia z luksusowym centrum biznesowym ani budujące się Narodowe Forum Muzyki. Nie takie rzeczy widzieli. Wrażenie zrobiło Nadodrze i jego mieszkańcy.
Odzyskiwanie piękna
Tam się gości i turystów nie prowadzi. To dzielnica biedna, z patologiami, drugi "trójkąt bermudzki", miejsce z piękną przeszłością i marnym dniem dzisiejszym. Są tu zabytkowe dworce kolejowe, wspaniałe kościoły, park, okazałe kamienice czynszowe... Niestety, większość kompletnie zrujnowana. Poobcinano balkony, elewacje obito z tynku do czerwonej cegły, z rozwalonych bram bije smród uryny.
Tu mieszka 25 tys. ludzi, często starszych i ubogich, którzy widzieli więcej melin niż sal teatralnych. Wielu nie ma już nadziei na żadną zmianę ani nawet jej nie chce. Ale jest duża grupa skupiona wokół rady osiedla i jej przewodniczącego Jerzego Sznercha. Od 17 lat walczy o Nadodrze. Wywalczył już Centrum Pomocy Socjalnej, namierzył pustostany w okolicy, dzięki czemu mogły się do nich wprowadzić kobiety samotnie wychowujące dzieci z Ośrodka Interwencji Kryzysowej, organizował bezpłatne kursy samoobrony dla mieszkańców osiedla. On i jego sąsiedzi mają pomysły i chęć do społecznej pracy. To z nimi spotkali się jurorzy, zobaczyli energię i docenili ją. Tej energii będzie potrzebował cały Wrocław, jeśli ma skorzystać z ESK.
Bo skorzystać może cały - nie tylko Nadodrze. Wrocławska drużyna poszła do boju z hasłem "Przestrzenie dla piękna". Brzmi górnie, ale pod nim kryje się praca u podstaw. Żeby na Psim Polu przestały straszyć ruiny, żeby nadbrzeże Odry zostało wyremontowane, a miasto odwróciło się do rzeki (bardzo ciekawy projekt związany z budową szlaków spacerowych, mostków, kładek, promenad, tworzeniem miejsc na koncerty i galerie), żeby przybyło parków i ogrodów, a w przestrzeni publicznej pojawiły się cieszące oczy dzieła sztuki. Jednym słowem, żeby w tym mieście było ładniej, bo pomiędzy estetyką a etyką istnieje ścisła zależność. I żeby to ładniejsze miasto miało wpływ na styl życia mieszkańców. Zmniejszało poziom agresji, sprzyjało budowaniu tożsamości lokalnej, odpowiedzialności za sprawy publiczne, zwiększyło społeczną aktywność i uczestnictwo w kulturze.
Nie jest sztuką wyremontować dzielnicę. Owszem, można zainwestować publiczne pieniądze w Nadodrze czy Przedmieście Oławskie, doprowadzić do tego, że dzielnice zrobią się modne, a mieszkania znacznie zdrożeją. Wtedy dotychczasowi mieszkańcy sprzedadzą je i wyniosą się do następnego "trójkąta bermudzkiego". Dlatego trzeba ich przekonać, że ta wyremontowana dzielnica to jest właśnie ich przestrzeń. I to jest zadanie dla projektów kulturalnych, budujących lokalną tożsamość i dumę.
Chcemy żłobek, nie stolicę
Czytałam wypowiedzi wrocławskich internautów po ogłoszeniu decyzji jury i oglądałam reakcję "ulicy". Entuzjazmu nie było, za to krytyki aż nadto. Że nowy żłobek niech lepiej wybudują, dziurę załatają w jezdni, zaplute chodniki umyją. A poza tym ta cała stolica to okazja do zarobienia pieniędzy przez grupkę ustawionych artystów z przerośniętym ego.
Krytyka mnie nie zdziwiła. Jak Wrocław Wrocławiem albo Breslau wszystko, co wymagało większych nakładów z gminnej kasy i wykraczało poza zwykły porządek miejskiego życia, prowokowało ataki mieszkańców. Tak było, kiedy nadburmistrz Georg Bender postanowił wybudować Halę Stulecia (i nasłuchał się, że rujnuje miasto, a przecież są pilniejsze wydatki, choćby nowy most lub osiedle). I tak było, kiedy na prezydenta Bogdana Zdrojewskiego wylewano kubły pomyj za to, że postanowił Rynek wyremontować (na pewno po to, żeby upiększyć widok ze swojego gabinetu, bo reszta miasta była ruiną). Silni liderzy poszli pod prąd opinii publicznej, postawili na swoim, a mieszkańcy zmienili zdanie, gdy zobaczyli, jakie korzyści przyniosły te decyzje.
Ale w przypadku ESK nie można czekać, aż mieszkańcy zobaczą, dotkną, uwierzą i poprą. Poprzeć muszą teraz. A to jest trudne w sytuacji, gdy zaledwie 7 proc. mieszkańców Wrocławia aktywnie uczestniczy w wydarzeniach kulturalnych. Reszta woli telewizor albo nie ma pieniędzy, żeby to pudło zamienić na salę koncertową czy teatr. Nie angażuje się w sprawy publiczne, wybiera życie osobne.
ESK, które odniosły sukces (wspomniane Lille, rumuńskie Sibiu czy Glasgow), były silnie wspierane przez mieszkańców. Wśród słabości Wrocławia jako kandydata do tytułu moi warszawscy koledzy z "Gazety" wymienili brak lokalnej energii i zaangażowania mieszkańców w kulturalne projekty, słabą sieć organizacji pozarządowych i niewiele nowych inicjatyw.
To wszystko prawda. Dlatego projekty robione dla ESK mają z tym społecznym marazmem walczyć. Uruchomiono już program Obligacji Kulturalnej, który w próbnej postaci realizuje Biblioteka Miejska; daje on jego uczestnikom bardzo duże zniżki - nawet do 40 proc. - przy kupnie biletów do teatrów, muzeów czy aquaparku. W przypadku ludzi młodych podstawą do otrzymania Obligacji Kulturalnej będzie ich gotowość do pracy wolontariackiej na rzecz miejskich instytucji kultury, hospicjów i organizacji pozarządowych. To sensowny początek walki o rząd dusz, jeśli mamy powtórzyć sukces Lille, czyli znaleźć kilkanaście tysięcy wolontariuszy.
Macie dobre pomysły
Rywalizację o tytuł ESK wrocławska ekipa pod wodzą prof. Adama Chmielewskiego wygrała jednogłośnie, co podkreślił przewodniczący 13-osobowego jury oceniającego kandydatów. To się zdarza bardzo rzadko. Jak Marsylia skłoniła całą trzynastkę do oddania na nią głosu, szeroko to komentowano. Że znakomita aplikacja i świetne projekty.
Wrocław zaskoczył jury pomysłami zaawansowanej rewitalizacji, walki z problemem wykluczenia z kultury (ludzi młodych, emerytów, rodzin wielodzietnych, bezrobotnych) i społeczną biernością Z badań Roberta Palmera, który na zlecenie Komisji Europejskiej zbadał w 2004 roku projekty Europejskich Stolic Kultury, wynika, że "społeczne cele nie są priorytetowe dla większości ESK", choć oczywiście prawie wszystkie ich projekty takie cele zawierają. Wrocław uznał je za najważniejsze.
Prezydent Dutkiewicz deklarował, że dla niego głównym zadaniem na najbliższe pięć lat jest przekonanie jak największej liczby wrocławian do aktywnego zaangażowania się w projekty ESK. - Oglądałem rumuńskie miasto Sibiu, które w 2007 roku było Europejską Stolicą Kultury. Kiedy przystępowało do rywalizacji o tytuł, w kulturze uczestniczyło aktywnie kilka procent mieszkańców, a na finiszu było ich 15 proc. Wprawdzie spadło to teraz do 12 proc., ale i tak postęp jest ogromny. My też możemy to zrobić - ocenia Rafał Dutkiewicz.
Ale tylko "możemy". Rok 2016 nie będzie rokiem zakończenia wielkich przygotowań i cudownej celebracji. To będzie rok podliczania pierwszych zysków. Sprawdzenia, jakie trwałe zmiany zaszły w życiu miasta. Oby było co sprawdzać.
Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław
http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35751,9842459,O_Europejska_Stolice_Kultury_nadal_trzeba_walczyc.htmlDodano: 25-06-2011 00:00Odsłon: 231
Dodano: 25-06-2011 00:00
Odsłon: 231