Wiadomości » Wrocław »
Wrocław powinien mieć całoroczne naukowe centrum
Wrocław powinien mieć całoroczne naukowe centrum
Naukowcy są rozliczani z publikacji, a popularyzacja wiedzy wciąż nie jest mile widziana. Bardzo brakuje jej we Wrocławiu. Zwłaszcza że potencjał mamy, co widać podczas festiwalu - mówi prof. Kazimierz Orzechowski, koordynator Dolnośląskiego Festiwalu NaukiJest już znany program wrześniowego festiwalu, który w tym roku rozrósł się do rekordowej liczby 1200 imprez. Z okazji trwającego Roku Marii Skłodowskiej-Curie szczególną pozycję w tegorocznej edycji zajmie chemia. Od startu 15 września na rynku happeningiem chemicznym, po debatę, podczas której dwie grupy będą się spierać, czy świat bez odkryć noblistki byłby lepszy czy gorszy. Dyskusję poprowadzi prof. Jan Miodek, a zwycięzców wskaże rada mędrców: prof. Tadeusz Więckowski, prof. Kazimiera Wilk, prof. Andrzej Wiszniewski, prof. Piotr Dudziński, prof. Kazimierz Orzechowski. Festiwalowi towarzyszy wystawa o dokonaniach słynnej Polski. W Panteonie Nauki Wrocławskiej archiwalny film i wspomnienia gości przypomną Bogusławę i Włodzimierza Trzebiatowskich, przybyłych ze Lwowa chemików, którzy tworzyli chemię we Wrocławiu. Tajniki chemii będą też mogły zgłębiać przedszkolaki w "Kawiarence młodego chemika".
rozmowa z prof. Kazimierzem Orzechowskim
Aneta Augustyn: Z roku na rok przybywa wam imprez i uczestników. Ale w Polsce popularne są nie tylko festiwale, lecz również centrum nauki. Na razie mamy jedno, w Warszawie. Kopernik jest oblegany non stop, od startu na początku roku. We Wrocławiu też się dużo mówiło o centrum nauki, które miało powstać w wieży Na Grobli.
Prof. Kazimierz Orzechowski, koordynator Dolnośląskiego Festiwalu Nauki: Rzeczywiście, był taki pomysł, a potem usłyszeliśmy, że nie ma pieniędzy. Kiedy ostatnio dopytywałem o to w wydziale edukacji urzędu miasta, usłyszałem, że sprawa nie jest zamknięta, tylko odsunięta w czasie. Też mam nadzieję, że centrum nauki wreszcie powstanie, zwłaszcza że część festiwalowych wykładów i pokazów mogłaby tam zagościć na stałe. Aż się prosi, żeby Wrocław miał takie miejsce: miasto akademickie, o ogromnym potencjale naukowym i pełne ludzi żądnych wiedzy, na co wskazuje nasza rosnąca frekwencja: ok. 11 tys. odwiedzin rok temu.
Tylko że festiwal jest efemeryczny, trwa zaledwie tydzień w roku. Skoro nie mamy centrum, to dlaczego naukowcy przez cały rok nie dzielą się wiedzą z wrocławianami? W Warszawie działa Kawiarnia Naukowa z regularnymi spotkaniami.
- U nas jest salon założony przez profesora Dudka.
Hermetyczny, tylko dla zaproszonych. Niedawno dowiedziałam się o ciekawych regularnych wykładach na astronomii. Tyle że wrocławianie o nich nie wiedzą, tak samo jak o Studium Generale, gdzie co wtorek naukowcy rozmawiają na różne tematy. Nie ma popularyzacji ani przepływu informacji.
- Przyznaję, że to jest naszą bolączką. Naukowcy są rozliczani z publikacji, a popularyzacja wiedzy wciąż nie jest zbyt mile widziana. Bo jak kto „popularyzuje", to może się wydawać, że w tym czasie nie pracuje. Popularyzacji nauki bardzo brakuje we Wrocławiu. A potencjał mamy. Podczas festiwalu ponadtysięczna rzesza naukowców, doktorantów, studentów angażuje się bezinteresownie, bezpłatnie w przygotowanie wykładów i pokazów. Serce rośnie, kiedy widzę, z jakim przejęciem opowiadają o swoich fascynacjach naukowych. To po prostu grono entuzjastów. Czasem myślę, że festiwal jest bardziej potrzebny im niż naszym gościom (śmiech ).
Nie ma pan poczucia, że część tych uczniów trafia tu z nakazu, że to takie szkolne spędy?
- 80 procent naszych gości to uczniowie szkół podstawowych, gimnazjów i liceów. Pewnie niektórzy traktują to jako okazję, żeby nie pójść na lekcje. Ale proszę pamiętać, że pokazy w soboty i niedziele są również obłożone. Te dzieci przychodzą z autentycznej ciekawości i chłoną wiedzę jak gąbka. Pamiętam przejęcie na twarzach maluchów, kiedy zakładały fartuchy w Instytucie Immunologii PAN i oglądały świat pod mikroskopem. Mam nadzieję, że niektóre z nich dzięki festiwalowi zainteresują się nauką na poważnie. Jestem chemikiem, moja pasja zaczęła się od zestawu "Mały chemik", który mama przyniosła mi ze Składnicy Harcerskiej.
1200 imprez to rekord - nie obawia się pan, że jakość przechodzi w ilość?
- Nie, bo imprezy są starannie przygotowywane. Ilość na pewno nie dzieje się kosztem jakości.
Festiwal pęcznieje, ale jego formuła jest wciąż podobna. Nie czas na zmiany?
- Przede wszystkim wychodzimy coraz bardziej poza Wrocław i cieszy mnie, że w regionie przyrasta on szybciej niż we Wrocławiu. Do kilku dolnośląskich miast w tym roku dołączą kolejne - Głogów i Dzierżoniów. Mam wrażenie, że w regionie ludzie żyją festiwalem jeszcze bardziej niż my: angażują się przewodnicy turystyczni, artyści, mieszkańcy. Zainteresowanie jest tam ogromne.
Rok temu podczas jednego z festiwalowych pokazów w Legnicy wybuch poważnie uszkodził rękę chemika. Jak zadbacie o bezpieczeństwo w tegorocznej edycji?
- Prokuratura wciąż bada tamtą sprawę i nadal nie jest wyjaśnione, dlaczego doszło do eksplozji. To był pokaz pirotechniczny, z zaplanowanymi małymi wybuchami, prowadzony przez dwoje chemików z Politechniki Wrocławskiej, bardzo doświadczonych w tych eksperymentach. Jeden z nich poważnie ucierpiał, ma uszkodzoną dłoń, przeszedł kilka operacji i jest w trakcie rehabilitacji. Czy można było temu zaradzić? Nie wiem. W każdym razie w tym roku podwoiliśmy kontrolę: każdy konspekt potencjalnie niebezpiecznego przedsięwzięcia jest jeszcze dokładniej sprawdzany.
Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław
http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35751,9993820,Wroclaw_powinien_miec_caloroczne_naukowe_centrum.htmlDodano: 23-07-2011 00:00Odsłon: 277
Dodano: 23-07-2011 00:00
Odsłon: 277