Wiadomości » Płock »
Właśnie kupiłam sukienkę, więc nie zamierzam umierać
Właśnie kupiłam sukienkę, więc nie zamierzam umierać
Zachorowała na raka, właśnie przeszła chemioterapię. I wygląda piękniej niż kiedykolwiek. - Widocznie musiałam zachorować, żeby spełniło się moje marzenie: kręcone włosy. One już zaczynają odrastać... - mówi.Swoim optymizmem mogłaby obdzielić tuzin kobiet. Katarzyna Kotecka, 30-latka z Płocka, wzięła udział w akcji "Nie po to kupiłam sukienkę, aby umrzeć". Na pomysł kampanii wpadła prezes Fundacji Rak'n'Roll Magdalena Prokopowicz.
- Sama jestem pacjentką onkologiczną od siedmiu lat - opowiada. - W tym czasie przechodziłam różne momenty. Na początek każdy chory skupia się na ratowaniu życia. A rak to choroba, która nie przechodzi po tygodniu czy miesiącu. Ten długi czas choroby i leczenia wpływa negatywnie na wygląd. Nie da się tego ukryć. I właśnie przez to większość chorych odcina się od ludzi. Pomyślałam, że warto to zmienić. Stąd pomysł na zaproponowanie chorym na raka kobietom metamorfoz. Wyglądają po nich lepiej niż przed chorobą. Sama też bardzo dbam o wygląd. Gdy jadę do centrum onkologicznego, strojem i makijażem dodaję sobie otuchy. I innym chorym też. Może jakaś pani w kolejce obok pomyśli, że ona też tak może. Różnymi działaniami fundacji chcemy raka oswoić, pokazać, że można z nim żyć. Może to, że ludzie będą przed nim czuli mniejszy strach, sprawi, że chętniej będą się badać profilaktycznie.
Pierwsza edycja metamorfoz odbyła się w marcu i wzięły w niej udział trzy kobiety. W drugiej, czerwcowej, uczestniczyły dwie panie. Jedną z nich była właśnie Katarzyna Kotecka z Płocka. Za każdym razem scenariusz był podobny. Panie spędziły dwa dni w ośrodku SPA. Ich przemianą zajęła się Monika Jaruzelska, jedna z najlepszych polskich stylistek. Wspomagali ją eksperci m.in. w dziedzinie fryzjerstwa, psychologii, rehabilitacji.
Pani Katarzyna wygląda świetnie. Trudno uwierzyć, że tuż przed metamorfozą spędziła miesiąc w szpitalu, przyjęła ostatnią chemię. Uśmiecha się praktycznie przez cały czas.
- To ma być optymistyczny tekst - zastrzega podczas rozmowy. I opowiada swoją historię. - W maju 2006 roku wyczułam guzek na szyi. Lekarz skierował mnie na badania. Potem szybko trafiłam do onkologa i natychmiast na stół operacyjny. Podejrzewano ziarnicę złośliwą. Byłam załamana. Wkrótce dostałam wynik badania histopatologicznego. Okazało się, że alarm był fałszywy, a ja mam toksoplazmozę. To był najwspanialszy dzień, jaki pamiętam.
Potem wszystko układało się świetnie. Pani Kasia skończyła studia, założyła własną firmę. Planowała jej rozwój, ciągle pracowała. Obiecywała sobie, że w 2011 roku zwolni, zadba o siebie. Latem 2010 roku wyczuła pod pachą guzek. Potem okazało się, że ma też kilka guzków w piersi. - To zdarzenie z 2006 roku chyba uśpiło moją czujność, bo jakoś niespecjalnie się tym przejęłam - wspomina. - Pomyślałam, że to na pewno nic poważnego, że jestem za młoda na raka piersi, to pewnie zwykłe włókniaki. Byłam spokojna, kiedy mi je wycinano. Wynik - nowotwór złośliwy dwuogniskowy - brzmiał jak wyrok. 10 dni później przeszłam całkowitą mastektomię i wycięcie węzłów chłonnych. Nie mogłam doczekać się operacji. Chciałam, żeby jak najszybciej usunęli mi ognisko choroby i żebym mogła rozpocząć leczenie.
Pani Katarzyna wspomina, że postanowiła podjąć walkę z chorobą: - Pamiętam, jak zbierałam się do szpitala, a wszyscy znajomi nagle chcieli się ze mną spotkać. Tak, jakby chcieli się pożegnać. A ja tłumaczyłam im, że zobaczymy się po powrocie, że nie zamierzam umierać i że będziemy mieli jeszcze dużo czasu na spotkania.
Wiosną pani Katarzyna napisała maila do fundacji, chciała wziąć udział w metamorfozie.
- Odezwali się po trzech miesiącach, kiedy już myślałam, że nic z tego nie będzie. W piątek 24 czerwca wróciłam ze szpitala, w sobotę przepakowałam walizkę i w niedzielę pojechałam do Warszawy. Wszystko trwało dwa dni. Pierwszego w swoje ręce wzięły mnie m.in. kosmetyczka i fizjoterapeutka. Drugi dzień to było szaleństwo. Zabiegi na twarz, ciało, dobieranie ubrań, sesja zdjęciowa. Ale najbardziej dumna jestem ze swoich nowych włosów. Jaga Hupało dobrała perukę i docięła ją już na mojej głowie. Tak, żeby idealnie pasowała. Jest świetna. Zupełnie inna od peruk, które można kupić w Płocku. Niektórzy gratulują mi nowej fryzury. Są tacy, którzy mnie nie poznają. A co do moich prawdziwych włosów, to powolutku odrastają. Po cichu marzę, że spełni się marzenie z dzieciństwa i odrosną kręcone.
Teraz nasza bohaterka jest już po chemii i po radioterapii. Czekają ją jeszcze kontrole i leczenie herceptyną. - Nie wolno się poddawać, pozytywne nastawienie to połowa sukcesu - podkreśla. - Choroba przeszkodziła mi w rozwoju firmy. Teraz zamierzam to nadrobić. Mam dwa stoiska: w Carrefour i w Galerii Mazovia. Sprzedajemy na nich upominki, robimy nietypowe okolicznościowe bukiety, m.in. z lizaków, cukierków, pieniędzy. W tym roku otworzę trzecie stoisko.
Źródło: Gazeta Wyborcza Płock
http://plock.gazeta.pl/plock/1,95996,9930245,Wlasnie_kupilam_sukienke__wiec_nie_zamierzam_umierac.htmlDodano: 10-08-2011 17:13Odsłon: 293
Dodano: 10-08-2011 17:13
Odsłon: 293