Wiadomości » Białystok »
Chodź, pomaluj nasz świat. Zmień szpitalną rzeczywistość
Chodź, pomaluj nasz świat. Zmień szpitalną rzeczywistość
Siedmioletni Pawełek postanowił zostać rekinem, trzylatek Dominik wybrał pieska, Paula zdecydowała się na rajskiego ptaka. Buzie małych pacjentów z oddziału onkologicznego DSK rozświetlił nie tylko uśmiech, ale i bajeczne kolory. W oczekiwaniu na pełny makijaż choć na chwilę zapomniały o cierpieniu.Oto na oddział Dziecięcego Szpitala Onkologicznego przybył Fotograf Nadziei. Z wesołą ekipą - wizażystkami i filmowcami, z żarcikami i specjalnymi farbkami do malowania twarzy. Zrobił się rejwach. Gdzie Fotograf Nadziei nie zajrzał - tam robiło się ciut radośniej. Rozweselał najsmutniejsze buzie, nawet malutki Dominik z ogromnymi smutnymi oczami, siedzący na kolanach babci, odrobinę się uśmiechnął. A jak dzieci choć troszkę poweselały, to i czuwający przy swych pociechach rodzice i dziadkowie - o zmęczonych twarzach, przygaszonym spojrzeniu - też na chwilkę odżyli.
Weseli goście na oddziale zadali dzieciom pytanie: "Jakim zwierzątkiem chciałyby zostać, gdyby mogły się w nie przeistoczyć?". Dzieciaki dumały, dumały...
- Ja bym chciał być rekinem - oznajmił siedmioletni Paweł, chory na ostrą białaczkę limfoblastyczną. W szpitalu z przerwami jest od kwietnia, mama go nie odstępuje, chłopczyk chodzi po oddziale cały czas z "towarzyszem" - stojakiem z doczepioną kroplówką i koniecznymi płynami. Ma poważną buzię, niełatwo go rozśmieszyć.
- Rekinem? Ty, taki grzeczny chłopczyk i spokojny? Chcesz mieć wielkie zębiska? - pyta Fotograf Nadziei i jego kompania.
- Tak, chcę być rekinem - stanowczo odpowiada Paweł. I tak się dzieje.
Siedzi na stołeczku z poważną miną, nawet się nie poruszy, a wizażystki malują mu buzię w niebieskie kolory, zębiska od ucha do ucha. Gdy dostanie do ręki lusterko, popatrzy - dalej z powagą. Ale gdzieś tam w kąciku ust zaczyna się czaić uśmiech.
- I jak Paweł? Poznajesz tego gościa? - żartują wszyscy wokół. Paweł: - Pewnie. O to chodziło.
Mama uśmiecha się do syna: - Obiad dziś będzie rozszarpany.
Nam Małgorzata Dąbrowska mówi: - Zaskoczył mnie tym, że chce być drapieżnikiem. Może dlatego, że na co dzień jest dość nieśmiały i niektórych początkowo traktuje z dystansem? Tak sobie myślę, że chciał się w ten sposób przełamać, nabrać trochę siły, to chyba jest gdzieś w podświadomości... Jest mu ciężko... A rekin jest przebojowy i pewny siebie... Fajnie by było, gdyby zobaczyło go rodzeństwo i tata, ale ten makijaż dwóch dni raczej nie wytrzyma... Zrobimy zdjęcie.
Fotograf Nadziei jest gotów - robi zdjęcia wszystkim "zwierzakom". Pstryk - i siedmioletni rekin, razem z mamą, już jest na fotografii.
Cudze cierpienie uczy pokory
Fotograf Nadziei to już nie tylko osoba Andrzeja Petelskiego (z profesji - dziennikarz TVP Białystok). To już cały projekt, do którego dołączają kolejne osoby, chcące pomóc i choć odrobinkę ulżyć w cierpieniu małym pacjentom. Kilka lat temu Andrzej zaczynał w pojedynkę - z aparatem fotograficznym odwiedzał domowe hospicjum dziecięce i dziecięcy oddział onkologiczny, portretował smutne buzie. Wtedy jeszcze nie chodziło tyle o stworzenie wystawy, ile o bycie przy chorych maluchach. Po prostu.
Gdy rodziny, lekarze, zobaczyli Andrzeja w akcji - od razu mu zaufali. Bo też i ma on niesamowity kontakt z dzieciakami - potrafi je rozbawić, zaintrygować, oderwać choć na chwilę od przykrej codzienności. Miał swoje pomysły: wymyślał zabawy, malunki, przebieranki. Maluchy schodziły z ramion rodziców, wpatrywały się w niego zaciekawione, miały swoje małe święto. Przed dwoma laty Petelski pomysł miał taki: najpierw zabawa, przebieranki, rozśmieszanie dzieci i fotografowanie, potem na miejscu - na specjalnie przyniesionym sprzęcie - szybki wydruk. Każde dziecko dostało własną fotografię z tego dnia na pamiątkę - od razu mogło powiesić ją nad łóżkiem albo komuś podarować.
Po drodze rodził się jednak pomysł wystawy. I szybko okazało się, jak wielki ma sens. Bo oto pokazanie twarzy cierpiących dzieci (za pisemną zgodą rodziców) w miejscu, gdzie ludzi jest najwięcej (a więc w galerii handlowej, gdzie człowiek nad życiem się nie zastanawia, najwyżej nad beztroską konsumpcją), powodowało, że pędzący ludzie zatrzymywali się choć na chwilę. I uświadamiali sobie, że choroba może w każdej chwili dotknąć wszystkich. A taka refleksja, choć na pewno niekomfortowa, jest jednocześnie pozytywna - bo sprawić może, że w niektórych nastąpi przełom i przestaną się zamykać na cierpienie innych.
- Chodzi o to, by ludzi oswoić z cierpieniem i uświadomić, jak ważna jest czyjaś obecność dla kogoś, kogo dotyka jakiś ból - mówi Petelski. - Nie odwracajmy się od nich. Czasem wystarczy tylko obecność, przytulenie. Po doświadczeniu cudzego cierpienia, po pobycie w takim miejscu człowiek staje się bogatszy, troszkę mądrzejszy. Wtedy powrót do własnego domu, każde spotkanie, rozmowa z bliskimi ma inny smak. Uczy pokory i radości z codzienności, nawet tej najbardziej rutynowej. Ja się tego uczę cały czas. Zresztą cały projekt jest również dla mnie rodzajem terapii i odskocznią od olbrzymiego stresu, jaki funduje praca w telewizji i też powoduje kłopoty zdrowotne.
W nagłośnieniu tematu - poprzez wystawę czy media - chodziło też o coś jeszcze - drobną czasem pomoc, datek na rzecz szpitala dziecięcego. Nie wszyscy zdają sobie sprawę, jak wiele zdziałać mogą kredki, bibuła, farby w szpitalu, czy też drobiazgi potrzebne do hospicjum domowego. Niby drobiazgi, na które jednak szpital nie ma pieniędzy. A które choć na chwilę mogą oderwać smutnego malucha od negatywnych myśli. A to - co podkreślają lekarze - ma terapeutyczne działanie.
Już podczas poprzedniej edycji projektu dr Katarzyna Muszyńska-Rosłan, adiunkt Kliniki Onkologii i Hematologii Dziecięcej Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, podkreślała: - Każde odwrócenie uwagi dzieci od cierpienia to dobra rzecz. Proszę bardzo: jestem w cewniku - a jestem królem. Nie mam włosów, a jestem księżniczką. Tak powinno być - zabawa musi być odskocznią. Nieprzyjemne doznania na chwilę znikają. Ważne jest, by w czasie leczenia dzieci czuły się trochę lepiej. Jeśli utrwalą się stresy zapamiętane podczas choroby, to dziecko potem będzie gorzej funkcjonować. Jest jeszcze sprawa czysto pragmatyczna. Jeśli ktoś zobaczy takie zdjęcia chorych dzieci - na pewno je zapamięta. I mając np. skierowanie do lekarza, nie schowa go do szuflady. A ktoś inny może ofiaruje jakiś grosz na bibułę, farby. Schodzą błyskawicznie.
Jest jeszcze coś. Dzięki wystawie, powolutku, jeszcze z niepewnością, do Petelskiego zaczęli się zgłaszać ochotnicy. Odzywają się dawni znajomi. Projekt zaczyna ewoluować.
Chcę być... kotkiem
Sierpniowy pobyt w Dziecięcym Szpitalu Klinicznym to już kolejna odnoga projektu - tym razem pod nazwą "Chodź, pomaluj nasz świat". Do Petelskiego odezwała się Aneta Kolendo-Borowska, dziś właścicielka szkoły makijażu Make-up Artist, kiedyś uczennica Petelskiego, gdy prowadził teatr amatorski. Zaproponowała: "Może pobawmy się z dziećmi w malowanie twarzy? Już mogę...".
Pomysł, by wzięła udział w projekcie, pojawił się już wcześniej, rok, dwa lata temu. - Ale wtedy nie byłam gotowa - i psychicznie, i technicznie. Nie wiedziałam, jak rozmawiać z dziećmi, jak się zachować w przestrzeni szpitala, w którym jest tyle dziecięcego cierpienia - mówi Kolendo-Borowska. - Co prawda miałam już kontakt z kobietami chorymi na nowotwór - prowadziłam dla nich zajęcia z makijażu, na których nabierały pewności siebie, ze zmęczonych i przygaszonych pacjentek przeistaczały się w kobiety mające świadomość swojego piękna i wewnętrznej siły. Ale z dziećmi to zupełnie coś innego... Jednak powoli, powoli coś się we mnie przełamywało, kto wie, może znaczenie miał też fakt, że mój syn skończył 18 lat i tak trochę symbolicznie - wchodząc w dorosłość - się ode mnie oddzielił? W każdym razie poczułam, że już do projektu dojrzałam. Moje uczennice, świetne dziewczyny, zgodziły się mi pomóc. I malujemy. Szpitalne łóżko kojarzy się tym maluchom z cierpieniem. Chodziło o ty, by oderwać ich od takich myśli, by coś się działo, rodzaj malutkiego święta - bo taki jest i moment malowania, i pozowanie do fotografii. Chciałam, aby dzieci, wybierając sobie zwierzątko z zaproponowanych przez nas, przejmowały jego cechy. Parę razy rzeczywiście byłam zaskoczona...
Bo na przykład 9-letnia Wiktoria nie wybrała, dajmy na to, motylka - jak sądziła Aneta - a lwicę. I to nie łagodną, ale prawdziwą silną królową. Pawełek nie chciał żyrafy, chciał być tylko i wyłącznie rekinem (trzeba było pospiesznie przygotować szablon, bo wizerunku rekina na podorędziu wizażystki nie miały). 12-letni Mateusz dla odmiany, zbuntowany nastolatek, który początkowo pomysł malowania potraktował z dużym pobłażaniem i nie chciał w nim brać udziału, w końcu zdecydował się na... kotka. - Kotka?! Ty? - zdziwiła się Aneta. Mateusz: - Kot jest inteligentny i chodzi własnymi drogami. Inaczej niż pies, który zazwyczaj jest przewidywalny...
Fotografia w Disneylandzie
Z fotografii ma powstać kalendarz. Odbędzie się też akcja z fantazją. Aneta Kolendo-Borowska za kilka tygodni wyjeżdża do USA, a wraz z nią pojadą zdjęcia dzieci. Same w tym momencie podróżować nie mogą, ale ich fotografie zwiedzą niektóre miejsca - niemal jak krasnal z filmu "Amelia", który wysyłał do Paryża fotografie z różnych stron świata z sobą na pierwszym planie (krasnal, jak wiadomo, podróżował z zaprzyjaźnioną stewardessą, a cały pomysł z filmu stał się inspiracją dla Anety Kolendo-Borowskiej). - Wyobrażam sobie to tak: któreś z dzieci chciałoby kiedyś zobaczyć Myszkę Miki na żywo. Więc pojedziemy do Disneylandu, jakieś spotkane tam dziecko poprosimy o potrzymanie fotografii naszego dzieciaczka, a całość sfotografujemy. Póki sam tam kiedyś nie pojedzie. Inne dziecko marzy o jeździe prawdziwym harleyem na Road Sixty Six. Pojedziemy i tam - mówi Kolendo-Borowska.
Będzie też wystawa. Ale z większym rozmachem niż poprzednio - bo tym razem wszystko wskazuje na to, że uda się zdjęcia dzieci pokazać we wszystkich, prawie 30, oddziałach Auchan w Polsce. Wystawa będzie wędrować przez cały rok. Już wiadomo, że wydruki zrobi firma Koncept, trzeba jeszcze tylko znaleźć kogoś, kto pomoże w przygotowaniu fotografii do ekspozycji.
Fotograf Nadziei i jego kompania przymierzają się też do nakręcenia dokumentu o całym projekcie. Chcą zainteresować projektem TVP Polonia i inne anteny.
- Gdy Andrzej zaproponował mi udział w projekcie, przyznam, że na początku bardzo się bałem. Trudno pogodzić się z cierpieniem dzieci, to ciężkie doświadczenie. Ale gdy się już człowiek przełamie, jest łatwiej. Dzieciaki są bardzo otwarte, fajnie reagują, choć czasem też są sytuacje, że naprawdę trudno wywołać uśmiech na cierpiącej buzi - mówi Krzysztof Jackowski z firmy Valred, zajmującej się produkcją telewizyjną i filmową.
Projekt naprawdę zmienia szpitalną rzeczywistość. Wszyscy, którzy chcą w nim pomóc, proszeni są o kontakt: andrzej@petelski.pl.
Źródło: Gazeta Wyborcza Białystok
http://bialystok.gazeta.pl/bialystok/1,35235,10105526,Chodz__pomaluj_nasz_swiat__Zmien_szpitalna_rzeczywistosc.htmlDodano: 12-08-2011 13:00Odsłon: 198
Dodano: 12-08-2011 13:00
Odsłon: 198