Login Hasło
Tylko najświeższe wiadomości
Wiadomości » Katowice »

Katastrofa pociągu z Warszawy do Katowic

Katastrofa pociągu z Warszawy do Katowic

To było kilka sekund, ale trwały wieczność. Pasażerowie pociągu, który wypadł z torów koło Piotrkowa, mówią, że dostali od losu drugie życie
Było nieco po godzinie 16, gdy siedzący w trzecim przedziale Edward Korab z Mikołowa (w stolicy jest kierownikiem budowy, wracał na weekend do rodziny) spojrzał na nawigację GPS. Pokazywała, że pociąg pędził z prędkością 115 kilometrów na godzinę. - Zaraz potem poczułem raptowne wahnięcie. Koła zaczęły uderzać o kamienie, wagon przewrócił się na bok i szorował oknami po ziemi. Jeszcze kilka centymetrów dalej, a urwałoby mi rękę - opowiada mikołowianin.

Jest jednym z niewielu pasażerów pierwszego wagonu, którzy z katastrofy wyszli bez szwanku. W piątek w nocy, gdy dojechał do Katowic specjalnie podstawionym przez kolej autokarem, opowiadał nam o tym, jak zapamiętał ten moment: huk, przerażenie i krzyk ludzi. Gdy już zrobiło się cicho, jacyś ludzie pomogli mu się wydostać na zewnątrz. - To było tylko kilka sekund, ale dla mnie jak wieczność. Dopiero teraz widzę, że dostałem drugie życie - mówi poruszony.

Pawłowi Cupiałowi z Sosnowca (podróżował w ostatnim, czwartym wagonie składu) najmocniej utkwiły w pamięci te chwile, gdy razem z innymi pasażerami na próżno próbował otworzyć drzwi wagonu. Zacięły się na amen, choć wcześniej otwierały się nawet w trakcie jazdy. Pociąg, nie dość, że zapchany (wielu ludzi stało w przejściach między przedziałami), był w kiepskim stanie technicznym. - Wreszcie przeszliśmy do sąsiedniego wagonu, skąd udało się wyjść na zewnątrz i w tym momencie zobaczyliśmy zakrwawionych ludzi z czoła pociągu. Nikomu takiego widoku nie życzę - opowiada pan Paweł.

Także Jerzy Mazurowski z Chorzowa (trzeci wagon za lokomotywą) wracał na Śląsk po tygodniu roboty, pod Działdowem buduje tory. Pierwsze co zrobił, gdy znalazł się już na nasypie, to wybrał numer ratunkowy 112. Śmigłowiec przyleciał już po kilku minutach, potem następne. A po kwadransie zajechały karetki. - Też pomagałem jak mogłem - wspomina chorzowianin.

Pani Ewa, pielęgniarka, jechała na pielgrzymkę niepełnosprawnych do Częstochowy. - Zaczęło bujać, później nagle straciłam przytomność. Gdy ją odzyskałam, kilkoro pasażerów, m.in. kobieta w ciąży, leżało na mnie. Udało nam się wyjść, wspinając się po przedziałowych półkach.

Czesław Kijonka, ordynator oddziału ratunkowego szpitala św. Barbary w Sosnowcu, dotarł na miejsce katastrofy jednym ze śmigłowców ratunkowych. - Wylecieliśmy z Gliwic kilkanaście minut po otrzymaniu zgłoszenia. Podróż zajęła nam zaledwie pół godziny, bo lecieliśmy z wiatrem - opowiada dr Kijonka. - Widok z góry był przerażający. Przewrócona lokomotywa, zmiażdżone wagony i uciekający w popłochu ludzie. Lekarze zaczęli natychmiast opatrywać rannych. Na szczęście tylko część poszkodowanych została oznaczona jako "czerwoni", czyli tacy, którzy odnieśli obrażenia zagrażające życiu. Większość wymagała hospitalizacji, ale obrażenia były lżejsze - mówi nam ordynator.

Jego śmigłowcem do szpitala w Sosnowcu przetransportowano 28-letniego kolejarza z Jaworzna. Miał obrażenia głowy, klatki piersiowej oraz nogi. W chwili katastrofy kilka razy przekoziołkował przez wagon. - Z początku w ogóle nie chciał z nami lecieć, bo martwił się o kierownika pociągu i innych kolegów z pracy - mówi dr Kijonka. Na oddziale ratunkowym będzie kilka dni na obserwacji.

Do różnych szpitali - w Piotrkowie Trybunalskim, Tomaszowie Mazowieckim, Brzezinach, Łodzi, Końskich i Bełchatowie lekarze skierowali w sumie 29 mieszkańców naszego regionu.

Czterech z nich od razu poprosiło o zwolnienie i zdecydowało się na powrót do domu. Pięciu rannych to mieszkańcy Częstochowy, czterech jest z Sosnowca, po trzech z Katowic i Rudy Śląskiej, po dwóch z Bytomia i Gliwic, zaś po jednym z Zabrza, Jaworzna, Chorzowa, Czeladzi, Lędzin i Czerwionki.

Ludzie, którzy w piątek w nocy dojechali do Katowic autokarem, byli zmęczeni, ale szczęśliwi. - A wie pan, że dopiero teraz czuję, jak mnie głowa boli - mówi nam na pożegnanie pan Edward z Mikołowa.

Pociąg relacji Warszawa-Katowice wykoleił się o godz. 16.15 w Babach między miejscowościami Moszczenica i Kiełczówka, 10 km od Piotrkowa Trybunalskiego.

Z toru wypadły lokomotywa i wszystkie cztery wagony. Pierwszy został zmiażdżony. Na miejscu zginęła jedna osoba, a 70 zostało rannych. Pociągiem jechało ok. 280 osób.

Przyczyny wypadku zbada specjalna komisja. Śledztwo prowadzi już prokuratura w Piotrkowie. Obecni na miejscu tragedii strażacy spekulowali, że pociąg mógł zbyt szybko wjechać w jeden z rozjazdów. Po wypadku ten, na którym się wykoleił, był pogięty i zniszczony.
Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice
http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35019,10110091,Katastrofa_pociagu_z_Warszawy_do_Katowic.html
Dodano: 13-08-2011 13:00
Odsłon: 309

Skomentuj: