Wiadomości » Gorzów Wielkopolski »
Jak Gorzów zaprzyjaźnił się z aferą budowlaną
Jak Gorzów zaprzyjaźnił się z aferą budowlaną
Prezydent Jędrzejczak - winny. Wyrok - sześć lat więzienia. - Sędziów trzeba wysłać na badania psychiatryczne. Przecież ten człowiek rozhuśtał nasze miasto - denerwuje się Marian Banaszak, gorzowianin, rocznik 1947W Gorzowie niemal wszyscy przywykli do tego, że prezydent jest zamieszany w aferę budowlaną. Przez ostatnie siedem lat jego status się zmieniał. Był podejrzanym, aresztantem, oskarżonym, a od lipca jest skazanym w pierwszej instancji.
Podejrzanego prezydenta SLD nie popiera, ale oskarżonego jak najbardziej
A jak na aferę budowlaną reagowały partie polityczne? To materiał wart głębszej analizy. Przed pięciu laty kampania przed wyborami samorządowymi odbywała się w cieniu afery. Zarówno PiS, jak i PO mocno akcentowały, że miastem rządzi prezydent z zarzutami. Wcześniej obie te partie chciały go odwołać w referendum, ale bezskutecznie, bo większość gorzowian nie poszła do urn. Plakaty z więzienną kratą ich nie przekonały. SLD w wyborach 2006 r. zachował się bojaźliwie. Z jednej strony Sojusz chciał uchodzić za partię, która nie chce być kojarzona z aferami, a z drugiej żal było oddawać opozycji fotel prezydenta. Wybrali więc salomonowe rozwiązanie: oficjalnie nie poparli Jędrzejczaka, ale też nie wystawili swojego kandydata. Do elektoratu puścili oko: głosujcie tak jak trzeba, wy już wiecie jak. W efekcie kandydaci PiS i PO ponieśli klęskę, a Jędrzejczak, który zawiesił swoje członkostwo w SLD, wygrał w pierwszej turze.
Minęły cztery lata i jesienią 2010 r. znów mieliśmy wybory. Jędrzejczak już nie był podejrzanym, ale oskarżonym. Taktyka wszystkich partii politycznych wobec niego też się zmieniła, i to radykalnie. PO i PiS walcząc o prezydenturę wątek afery budowlanej kompletnie zmarginalizowały. Taktyka lewicy też ewoluowała. SLD już nie mrugał do elektoratu, ale obwieścił wszem i wobec, że Jędrzejczak jest ich kandydatem na prezydenta. Oskarżony prezydent został ich wyborczą lokomotywą. Innymi słowy im bardziej prawdopodobieństwo winy Jędrzejczaka wzrastało, tym bardziej Sojusz mu ufał. Co więcej, oskarżonego prezydenta popierali w tych wyborach znani i szanowani gorzowianie. W jego komitecie honorowym byli sportowcy, działacze kultury, przedsiębiorcy. Inni kandydowali z jego list, jak choćby znany adwokat Jerzy Wierchowicz, niegdyś lider Unii Wolności. W latach 80. bronił w procesach działaczy gorzowskiego podziemia. Lista osób, które wystawiły Jędrzejczakowi certyfikat moralności, jest bardzo długa.
Po wyroku. Garść refleksji
Lipiec 2011. Tadeusz Jędrzejczak zostaje skazany na sześć lat. Nie czuje się winnym i nie rezygnuje ze stanowiska prezydenta. Opozycja apeluje, aby ustąpił. Prezydent też będzie apelował. W sądzie szczecińskim.
Marian Banaszak dzwoni do redakcji w chwilę po tym, jak radio RMG podało informację o wyroku. Najchętniej wysłałby sąd na leczenie psychiatryczne. Urodził się w Gorzowie w 1947. Pamięta jaki był Gorzów kiedyś, i jaki jest dzisiaj. - Mimo ciężkich czasów Jędrzejczak to miasto rozhuśtał, rozbudował. Nie wszystkim się dogodzi. Ale mamy gdzie pójść na spacer na bulwar, mamy filharmonię, amfiteatr, imponujący stadion żużlowy. Coś się dzieje. Prezydent ma wizję - mówi z przekonaniem.
Proces, zarzuty, nieprawidłowości - do tego podchodzi sceptycznie. W końcu "Prawo jest jak stodoła. Przeskoczyć ciężko, ale obejść z każdej strony można". - Ja się dziwię, że prezydent ma odpowiadać za to, że ktoś pierdnął na budowie, źle samochód postawił czy zamienił materiały. Od tego są kompetentni ludzie, nadzór, kierownik budowy.
Wyrok? To słowo przeciw słowu. - Jeśli już, to poczekajmy na apelację. Jest wiele rzeczy do zrobienia, do dokończenia. Niech kończy, niech robi. Dozę zaufania mu do wyroku apelacji zostawiam - deklaruje.
Marek Surmacz, były poseł, dziś radny PiS: - Po takim wyroku Jędrzejczak powinien być wyprowadzony do aresztu w kajdankach i stamtąd apelować.
Artur Radziński: byłem naiwny
- Rozszyfrowałem go w pewnym momencie i chyba tego nie mógł przeboleć. A w sumie uprawiał dość prymitywną gierkę. Najpierw go to przeraziło, potem wkurzyło, a potem doprowadziło do tego, że metodami bandyckimi chciał mi pokazać, co to on nie może - opowiada Artur Radziński, były radny z komitetu Jędrzejczaka, obecnie jego oponent.
- ?
- Na takim noworocznym podsumowaniu w hotelu Mieszko. Przy świadkach mi naubliżał, że mam jakiś układ, że nie chcę budować nowego Urzędu Miasta. Zaczął mnie swoją miarą mierzyć. Mało w pysk nie dostał. Jak nie odejdziesz, to ci... Wtedy się opanował dopiero.
Najpierw było jednak fatalne zauroczenie.
W 2006 r. za prezydentem już ciągnęły się zarzuty. Ale Radziński, agent nieruchomości, działacz stowarzyszenia Forum Gorzowa, lokalny patriota, można rzec wręcz gorzowski nacjonalista - chciał działać.
- Zadzwonił znajomy z lewicy i powiedział, że prezydent gromadzi niezależnych ludzi. A mnie do partii jakoś nie ciągnęło. Zaprosił mnie do gabinetu. Panie Arturze, widzę, że pan czuje to miasto. A ja chciałbym takich ludzi jak pan. Ja już nie jestem z lewicy, ja szukam ludzi, co chcą coś dla miasta robić. I tu mnie podszedł - wspomina.
To, że prezydent jest zamieszany w aferę budowlaną, nie miało znaczenia. - Naiwnie to oceniałem. Zapewne pośpiesznie go posadzili, bo dla prokuratury też to było dość kompromitujące. Sytuacja nie była jasna. Jak się kogoś wsadza do aresztu, to zarzuty są na tyle poważne, że dostanie nawet mały wyrok, ale dostanie. A do tego czasu nie dostał nic. I ja to odbierałem jako krzywdę. Myślałem, że razem ze mną coś chce zrobić. Byłem naiwny, jak naiwna do dzisiaj jest większość gorzowian - tłumaczy Radziński.
Jędrzejczak wprawdzie wygrywa w pierwszej turze, ale radnych ma niewielu: czwórkę. Wśród nich Radziński. Spodziewa się, że ma swoje pomysły, będzie można jest dyskutować, przekonywać, realizować. Pierwsze światełko ostrzegawcze zapala się, gdy miasto przymierza się do sprzedaży gruntów w centrum miasta na galerię handlową. - Widzę, że on nic nikomu nie mówi, nikt nic nie wie, ani my, ani wiceprezydenci. Terminy przesuwa, a jak pytam, to zbywa. Przetrzymuje, choć koniunktura na rynku była, można było korzystniej dla miasta sprzedać. Tym mnie zraził już po dwóch miesiącach. Dla mnie nienormalne było to, że negocjował sam, bez świadków. A ja nic nie wiem, szef komisji gospodarki, szef jego klubu? Aż kiedyś mi powiedział, żebym się odp... Nie czuł, że mnie uraził. Nie chciałem się źle nastawiać. Ale urażony się poczułem. Co to jest w końcu, przecież nie jest właścicielem miasta, negocjować trzeba przy świadkach - opowiada Radziński.
Potem Radziński dowiaduje, się, że ma zostać wiceprezydentem. Wydaje mu się to dziwne. Znają się raptem trzy miesiące, a tu taka propozycja. - Nie mogłem zostawić biura tak nagle, tylko ja miałem licencję. Powiedziałem, że się zastanowię, poukładam, zobaczymy. Wahałem się... Może jednak? W końcu nie jestem od niego zależny. Mogę trzasnąć drzwiami w razie czego. Ale pojawiały się inne rzeczy. Zorientowałem się, że on w ogóle z nikim nie dyskutuje. A skoro się operuje tak wielkim budżetem, to przecież trzeba. Nie, on tu manipulował, tam skłócił, tam coś załatwił, tu kogoś kupił. No i miał poczucie, że co on wymyślił, to jest najważniejsze. Zupełnie nie był otwarty, co mnie zrażało kompletnie.
Źródło: Gazeta Wyborcza Gorzów
http://gorzow.gazeta.pl/gorzow/1,35211,10188614,Jak_Gorzow_zaprzyjaznil_sie_z_afera_budowlana.htmlDodano: 29-08-2011 13:00Odsłon: 193
Dodano: 29-08-2011 13:00
Odsłon: 193